
„27 sukienek” to film trochę lepszy niż „Brzydka prawda”, ale to wciąż dla mnie za mało, aby być chociaż zadowolonym z tego, co widziałem na ekranie. Zwłaszcza, że sam pomysł dawał minimalnie lepsze szanse, aby cos z filmu wycisnąć, aniżeli widzimy to na ekranie. Całość to, oczywiście, papka mówiąca, aby walczyć o siebie i pokazująca, że czasem obiekt naszych uczuć może być ich nie wart, a prawdziwa miłość czeka tuz za obok. Mars den nie wypada najlepiej jako kryjący się za skorupka ironii zraniony facet, ale jest przystojny i ma niezły urok osobisty; z Heigl tworzy o wiele lepszy duet niż prosiakowaty Szkot Butler w „Brzydkiej prawdzie”.
Dla zabicia czasu można łyknąć, chociaż film dla swojego gatunku jest do bólu typowy.
Moja ocena: 5/10
PS. Burns ma fatalny głos, a Greer chyba na dobre utknęła w rolach koleżanek głównych bohaterek, w dodatku pracujących w biurze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz