czwartek, 24 listopada 2011

Miss Kicki (2009)

[KINO]


Miss Kicki to dobry przykład na to, że czasem nawet bardzo ciekawi bohaterowie, subtelna narracja i niezły pomysł przegrywają walkę z barkiem fabuły. Bo to właśnie postaci są siłą tego filmu. Matka, która nigdy nie miała więzi z wychowywanym przez babcię synem zabiera go w podróż do Tajwanu. Niby dla spędzenia wspólnego czasu z dzieckiem „żeby się lepiej poznać”, ale nawet tu je intencje nie są do końca szczere. Chłopiec, który liczył na to, że tym razem matka rzeczywiście poświęci mu trochę czas srodze się rozczaruje. Pani Kicki woli popijawki z właścicielem pensjonatu lub czatowanie pod gabinetem mężczyzny dla którego tak naprawdę tu przyjechała. Namiastką relacji będzie poznanie miejscowego chłopca, który jednak też swoje za uszami będzie miał.

Wzajemne emocjonalne powiązania między postaciami zdecydowanie są interesujące. Ciekawe tym bardziej, że opowiadane w bardzo oszczędny sposób – zarówno przez aktorów, ja i reżysera. Kilku rzeczy musimy się domyśleć, nie wszystko zostaje podane wprost. Delikatnie zabarwiona homoerotyką relacja między chłopcami też wypada na ekranie subtelnie i nienachalnie.      
Problem w tym, że o ile sami bohaterowi są bardzo ciekawi, to akcja – ściślej to, co dzieje się z bohaterami, wypada bardzo nieporadnie, czego punktem kulminacyjnym jest porwanie. Scenarzysta nie miał do końca pomysłu na film, więc utkał zupełnie nieprzekonywująca fabułę dla której wymyśleni bohaterowie są po prostu za dobrzy. Ten zgrzyt psuje przyjemność oglądania. Nawet otwarte zakończenie nie osłodziło mi całości.
Wielbicielom wyciszonych filmów skupiających się na postaciach, a nie na fabule „Miss Kicki” z pewnością nie rozczaruje. Film obejrzałem z przyjemnością i pewnie jeszcze kiedyś do niego wrócę.

Moja ocena: 6+/10  

Jestem legendą / I Am Legend (2007)

[DVD/INNE]


Lawrence zdecydowanie powinien skupić się na reżyserowaniu teledysków. Na tym polu sprawdza się nieporównywalnie lepiej niż przy fabularnych filmach pełnometrażowych czego „Jestem legendą” jest najlepszym przykładem.
Nie znam literackiego pierwowzoru, ale podejrzewam, że wszelkie przebłyski intelektu film zawdzięcza właśnie jemu. Obraz z jak zwykle seksownym Willem Smithem to przede wszystkim przeraźliwie nudny film, w którym kilka ciekawych aspektów zarysowanych jest tak cienką linią, jakby twórcy bali się, że sam kontur wystraszy troglodytów z kin. Pomijając już nudę i jałowość fabuły, efekty specjalne są miejscami strasznie niedopracowane. Niektóre ujęcia robą spore wrażenie, muzyka też zaznacza swoją obecność, ale to wszystko nie daje nawet filmy niezłego czy przyzwoitego. A przecież „Dystrykt 9” udowodnił, że można robić  kino sci-fi intrygujące, niejednoznaczne, ciekawe.      

Moja ocena: 3/10

Teoria chaosu / Chaos (2005)

[DVD/INNE]



Choroba i przymusowy pobyt w łóżku sprawił, że filmy zalegające moje półki od lat nagle zaczęły kusić, zwłaszcza, że u mnie przeziębienie czasem idzie w parze w bezsennością. „Teoria chaosu” miała być jednym z bezmózgich zapełniaczy czasu w stylu „Córki prezydenta”, tylko z większą ilością słowa „fuck” w najróżniejszych kontekstach. Koniec końców film nie okazał się aż taką stratą czasu. Owszem, to nadal przeciętna Hollywoodzka produkcja, w której pełno przekalkowanych motywów i chwytów z setek innych podobnych obrazów. Fachowo zrealizowana, z kilkoma znanymi twarzami, które ładnie prezentują się na plakacie. Na szczęście twórcy fundują nam kilka zwrotów akcji, w sumie mało rozgarniętych (trzymających się kupy) i nieszczególnie zaskakujących, ale zawsze – można było iść po najmniejszej linii oporu. Ryan Philippe jest tak ładnym mężczyzną, że mógłby robić za element scenografii, a i ta skupiałby na sobie więcej uwagi niż te wszystkie wybuchy, pościgi, strzelaniny (zresztą do obsady wzięto go chyba tylko po to, aby umilić czas towarzyszkom męskiej części widowni, które tym razem musiały swoje odsiedzieć w zamian za męki swych partnerów podczas wyprawy na kolejną część „Zmierzchu”). Początkowo jego postać jest mało interesująca, ale z czasem to on staje się prawdziwym bohaterem filmu. Ciekawie wypada na ekranie to, jak szybko mody policjant adaptuje dość kontrowersyjne podejście do zasad i prawa swojego starszego kolegi. Początkowo je kwestionuje by następnie na własnej skórze przekonać się, że balansowanie na granicy prawa może być równie przydatne w wyciąganiu zeznać, co dostarczaniu adrenaliny. Zresztą topos gliny obrywa tu p uszach nie raz, ale nie będę psuł przyjemności oglądania....

Ogólnie całkiem niezłe, chociaż schematyczne kino.

Moja ocena: 6/10

poniedziałek, 14 listopada 2011

Tristan i Izolda / Tristan + Isolde (2006)

[DVD/INNE]



„Tristan i Izolda” to fantastyczny materiał na film, ale tylko w rękach bardzo dobrego, inteligentnego, umiejącego żonglować emocjami reżysera. Kevinowi Reynoldsowi żadnej z tych cech bym nie przypisał. Stworzył zatem kino strawne, ale nieporywająca na żadnym poziomie.

Sophia Myles nie dość, że jest śliczna, to zagrała znakomicie. O Jamesie Franco nie mogę tego powiedzieć. Jest on dobrym aktorem (ponadto prywatnie to jedna z moich ulubionych osób z Hollywood), rola Tristana rozłożyła go jednak na łopatki. Rufus Sewell w roli lorda Marka ma w sobie zdecydowanie więcej charyzmy, seksapilu i magnetyzmu, żadna więc kobieta nie wybrała by Tristana mając przy boku Marka. Aktor jest aż za dobry na tę rolę, przez co Franco wpada jeszcze bladziej.

Zdjęcia są dobre, chociaż w scenach walki kamera jest zbyt chaotyczna i czasem zupełnie nie wiedziałem, co dzieje się na ekranie. Turniej o rękę Izoldy przypomina miejscami „Gladiatora”. Ciekawa jest również muzyka.

 

Fabularnie niestety otrzymujemy coś w rodzaju popłuczyn po erotycznym trójkącie, który w oryginale wypadał znakomicie. Nawet pogadanki Tristana o obowiązku i powinności wypowiadane są bez przekonania, przez co potencjał opowieści zupełnie nie został wykorzystany.

Piękna i utalentowana S. Myles, ptfu, to znaczy Izolda.

Jednak Myles, Sewell, zdjęcia i muzyka wystarczająco podciągają całość, aby dało się to obejrzeć.       

Moja ocena: 5/10   

Przygody TinTina / The Adventures of Tintin: The Secret of the Unicorn

[KINO]

Nie, nie nie. Spielberg zmasakrował TinTina. Nie spodziewałem się po nim czegoś więcej niż dobrego film, ale nawet to zostało nam oszczędzone. Zamiast przygód TnTina dostajemy Indianę Jonesa 5 po liftingu w motion capture. A ponieważ jestem antyfanem Indiany, kinowego TinTina oglądałem z lekkim bólem, bowiem kreskówkę o nim w dzieciństwie bardzo lubiłem.

Owszem, dziełu Spielberga nie można zarzucić dopieszczenia grafiki, która miejscami prezentuje się cudownie. Film jest absolutnie znakomicie zmontowany, nie brak w nim również akcji. To ostatnie to jednak nie zaleta. Reżyser onanizuje się słowem akcja serwując nam jedną szarżę za drugą co w drugiej połowie sprawia, że widz zupełnie traci zainteresowanie tym, co dzieje się na ekranie. Akcji jest t tyle, co w pornosie zbliżeń na waginy i penisy.  Pojedynek między głównymi antagonistami na przystani poraża brakiem smaku. Sama intryga schodzi na drugi, a miejscami na trzeci plan, przez co miejscami w ogóle zapominałem o Jednorożcu i jego tajemnicy. Williams powinien przejść na emeryturę, a pisze to z ciężkim sercem. Taką partyturę napisać mógł pierwszy solidny wyrobnik z Hollywood. Film ratuje tempo i humor.

Jeśli pójdę na drugą część do kina, to tylko dlatego, że Jacksona cenię wyżej niż Spielberga i będę ufał, że on zrobi lepszy film. Dla fanów orgiastycznej akcji „Przygody TinTina” będą niezłą pożywką, dla mnie okazały się raczej beznamiętną rozrywką w średnim wydaniu.

Moja ocena: 6-/10     

niedziela, 13 listopada 2011

Śmierć i dziewczyna / Death and the Maiden (1994)

[DVD/INNE]


Można otworzyć szampana, w końcu jakiś ciekawy film Romka. Mocno teatralny, ale mimo wszystko interesujący, dobrze zagrany, wciągający. Film ma naprawdę niezłe dialogi, interakcje między bohaterami ogląda się bez cienia znużenia. Pokazanie relacji kat-ofiara oraz swoiste rozważania na temat tego, gdzie można posunąć się w imię sprawiedliwości, co wiele mówi o naturze ludzkiej, to był strzał w dziesiątkę. Po tym filmie zdecydowanie bardziej interesuje mnie „Rzeź”. Wart zobaczyć.

Moja ocena: 7/10 
    

Potwory i spółka / Monsters, Inc. (2001)

[DVD/INNE]


Największą zaletą „Potworów i spółki” jest to, że po dekadzie wizualnie animacja wciąż prezentuje się bardzo ciekawie. Kolory cieszą oko, zachowana została płynność ruchów. jednak fabularnie obraz mocno zawodzi. Historia ma niezłe tempo, ale kolejne wydarzenia próbują tylko odwrócić uwagę od barku naprawdę dobrych pomysłów zarówno na postaci, jak i intelektualnego utykania tej bajki. Nie nudziłem się na „Potworach”, ale to zasługa sprawnej reżyserii i tempa właśnie, natomiast na poziomie intelektualno-emocjonnym „Potwory” pozostawiły mnie potwornie obojętnym. Pochodzący z tego samego roku „Shrek” to zupełnie inna klasa; gdzie omawiany fil pełnić może co najwyżej role supportu przed prawdziwą gwiazdą. Dzieciom Jednak będzie się podobało i to bardzo.          

PS. Oscar za piosenkę roku to był jeden z najmniej smacznych żartów Akademii poprzedniej dekady.  

Moja ocena: 6/10 

¥ Pisarze nawróceni. Inspiracja duchowa w epoce niewiary (1999)

[KSIĄŻKA]

*Pisarze nawróceni. Inspiracja duchowa w epoce niewiary * ~ Joseph Pearce~
Tytuł oryginału: Literary Converts: Spiritual Inspiration in an Age of Unbelief
Stron: 614 przekład: Robert Pucek
Wydawnictwo:  Fronda



Dałem się zwieść okładce. Liczyłem na ciekawe rozważania na temat duchowej drogi takich pisarzy jak Wilde, Tolkien, Lewis. Wydałem więc moje ciężko wyciągnięte od rodziców pieniądze i pupa. To w sumie sprytny zabieg wydawcy; gdyby umieścił na okładce portrety pisarzy, o których najwięcej napisano w książce pewnie niewiele osób by ją kupiło.

Pomijając to rozczarowanie nie mogę napisać, że „Pisarze nawróceni” to powieść godna polecenia. Sam autor nie ukrywa swoich prokatolickich poglądów, co niestety odbija się na materiale. Chyba od lat 70. panuje w Stanach moda na pisanie dzieł historycznoliterackich, w których odautorskie komentarze, wplatanie własnych opinii jest w dobrym guście. Mnie osobiście trochę to odrzuca, a tak styl zarezerwowany powinien zostać dla eseistyki, ewentualnie książek popularno-naukowych. Skoro badacz nie potrafi zachować obiektywizmu, nie potrafię poważnie jego dzieł traktować. Pearce spycha na margines wszelkie antykatolickie, nawet jeśli bardzo trafne, uwagi, eksponując punkt widzenia, któremu światopoglądowo sprzyja. Przymyka oko na potknięcia swoich bohaterów, wytykając jednocześnie najdrobniejsze błędy ich przeciwników. Ponadto, autor przesycił powieść swoimi komentarzami, duchem świętym i kościelnymi kadzidłami, przez co jest strasznie duszna.

Niemniej kilku ciekawych rzeczy się dowiedziałem, a i z kilkoma wspomnianymi książkami z pewnością się zapoznam. Cenny jest również rys epoki, w której konwersji było naprawdę dużo. Warto więc zastanowić się nad ich przyczynami. Poznawczo jednak ta pozycja mocno zawodzi.
      
Moja ocena: **/6

piątek, 11 listopada 2011

Pieskie popołudnie / Dog Day Afternoon (1975)

[DVD/INNE]



Lumet stanął na wysokości zadanie i stworzył znakomity film, który wymyka się ścisłym podziałom gatunkowym. Nie pamiętam Ala Pacino w lepszej formie (chociaż wciąż wiele filmów z jego udziałem przede mną), natomiast sama fabuła z biegiem czasu zamiast nużyć staje się ciekawsza, potrzeba lepszej rekomendacji?

To miał być prosty napad na bank, ale o początku wszystko idzie nie po myśli Sonny’ego. Wszystko wymyka się spod kontroli, a cholernie niebezpieczna sytuacji nieoczekiwanie przeradza się w swego rodzaju spektakl, który wiele mówi o społeczeństwie, które już niedługo przekraczać będzie wszelkie granice, aby tylko ogrzać się w świetle jupiterów.

Film, oprócz tego że trzyma w napięciu i ma znakomite tempo, jest arcyciekawy pod względem psychologicznym. Co więcej nie dotyczy to tylko jednej czy dwóch postaci. Oprócz Sonny’ego, Sala czy Leona mamy przecież ważne postaci „zakładniczek” czy bohatera zbiorowego, jaki jest tłum gapiów, który w ciągu chwili może pokochać i zrobić z kogoś gwiazdę, by chwilę później wygwizdać i zepchnąć do roli zwykłego rabusia. Ciekawie wypadło też przedstawienie chaotycznego działania policji i braku koordynacji ze służbami federalnymi. Świetny montaż i reżyseria, znakomite aktorstwo i wielowarstwowi bohaterowi są silną stroną tego filmu, którego nikt nie powinien przegapić.  

Moja ocena: 8/10 

¥ Back in The DDR i inne opowiadania (2010)

[KSIĄŻKA]

*Back in The DDR i inne opowiadania* ~ Andrzej Kasperek~
Tytuł oryginału: -
Stron: 236 przekład: -
Wydawnictwo: Słowo / Obraz Terytoria



Czułbym się niestosownie oceniając książkę własnego polonisty; człowieka o ogromnej wiedzy i sporym talencie do jej przekazywania.  Osoby potrafiącej stymulować do pracy nad sobą w wielu dziedzinach, nie tylko tych ściśle związanych z wykładanym przedmiotem. Skupie się zatem po prostu na tym, co mi się w „Back to DDR” podobało, a co nie.

Przede wszystkim nie przepadam za szeroko pojętą prozą wspomnieniową, która zazwyczaj odrzuca albo autokreacjonizmem, albo zbytnim sentymentalizmem, a często obiema rzeczami na raz. Nie przepadam też za Żuławami, na których spędziłem 8 lat mojego życia, do których bardzo rzadko wracam pamięcią z uśmiechem. Na szczęście zbiór Kasperka nie jest typowym sielankowym wspomnieniem. Sentymentalne spojrzenie nawet jeśli się pojawia nie jest zupełnie wyzute z krytycznego podejścia do wspomnień, a i posmak rozczarowania w pewnym momencie zaczyna być wiodący. Wspomnienia nie są poukładane w logicznym ciągu, książka ma raczej charakter zbioru opowiadań (jak zresztą mówi sam tytuł), które mają za zadanie dać wgląd w pewną nie do końca zarysowaną tu całość; szkicują ją zostawiając sporo miejsc białych.

Jest tu i humor, który zapamiętałem z licealnych lekcji, ale też z pewnością lepiej widzę teraz portret człowieka, którego kiedyś los postawił na mojej drodze. Z pewnością wciąż dostrzegam tylko pewien fragment, jednak zdecydowanie większy niż dotychczas.

Jeżeli ktoś interesuje się Żuławami, prl-owskim Gdańskiem, klimatem studiów w czasach przed Internetem i seansów filmowych doby cenzury z pewnością miło spędzi czas z lekturą   

czwartek, 10 listopada 2011

Człowiek ringu / Cinderella man (2005)

[DVD/INNE]



Howarda jako reżysera nie cenię w ogóle. Zaliczam go do typowych wyrobników, którzy potrafię idealnie wstrzelać się w oczekiwania mas, co też tłumaczy sukcesy jego filmów. Filmów, które zazwyczaj ją miałkie, intelektualnie obojętne, emocjonalnie wybiórcze. Dokładnie taki jest „Człowiek ringu”, którego angielski tytuł idealnie oddaje zawartość.
Otrzymujemy zatem kolejną opowieść ku pokrzepieniu serc przyciętą i przypudrowaną tak, aby była łatwostrawna, z bardziej podatnych wycisnęła łzę i przyniosła nadzieję n lepsze jutro.  Co jest swoistym paradoksem, oparta na faktach opowieść o Braddocku jest mniej autentyczna niż fikcyjne „Za wszelką cenę”, które to zdecydowanie lepiej oddaje świat, w którym żyjemy.

Nie przeczę, Howardowie udał się uszyć całkiem zgrabnie ten film. Kilka scen jest naprawdę dobrych, całość nie przynudza. Z aktorów najbardziej podobał mi się  Paul Giamatti, za którym nie przepadam. jego postać interesowała mnie jednak o wiele bardziej niż nie do końca wydarzona Zellweger czy wyjątkowo labradorowaty w swej kreacji Crowe.  

Jako zapychać jesiennych wieczorów „Człowiek ringu” na pewno nie zawiedzie. jednak tego typu historie do mnie od dawna już nie przemawiają, niestety.

Moja ocena: 6/10

Drzewo życia / The Tree of Life (2010)

[KINO]


Na „Drzewo życia” szedłem z wielkimi obawami, trudno było usłyszeć dobrą opinię o tym filmie. Jakże wielkie było moje rozczarowanie, kiedy okazało się, że otrzymałem film ciekawy i niegłupi. Nie wiem zatem, czy to ja mam zbyt małe wymagania, czy pozostała część widowni w którymś momencie się zgubiła.

„Drzewo” to bardzo interesujący obraz świata rozprzężonego pomiędzy dwiema drogami, zapadającego się w szczelinę tym rozprzężeniem spowodowaną. Matka i Ojciec symbolizują te dwie drogi, pewni swoich racji, każde z nich jednak błądzi, co odbija się na ich synu, szerzej na otaczającym ich świecie, który  nie jest bezpiecznym miejscem. Każdy błąd może okazać się fatalny w skutkach, pojedyncze potknięcie pociąga za sobą kolejne. Nawet najlepsze intencje nie oznaczają zwycięstwa, co doskonale widać na przykładzie Matki. Na pierwszy rzut oka chodząca dobroć, przepełniona ideałami miłości kobieta, koniec końców ponosi nie mniejszą winę niż Ojciec, reprezentujący wszak zupełnie inną ścieżkę. Oboje przegrywają. W którą stronę zatem iść, można zapytać?   

Osobną kwestię stanowi kontemplacyjna część filmu, która potrafi zachwycić, ale i zmęczyć swym majestatem. Może rzeczywiście między tymi częściami brak odpowiedniego spoiwa, ale szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie tego filmu w innej formie. Może właśnie przez tę „skazę” tym bardziej zaktywizowałem się do odbioru „Drzewa”. Mnie bardziej przeszkadzało to, że obraz ten jest trochę zbyt prosty. Przydałoby się tu kilka zawodników, miejsc, gdzie można by postawić znak zapytania, czegoś, co sprowadzałoby myśli do „Drzewa” raz po raz. Możne też by go trochę skrócić (o jakieś 10-15 minut, pod koniec miałem wrażenie, że reżyser kończy film kilka razy) Pomijając ten aspekt, otrzymałem film, który oglądałem z nieukrywaną ciekawością, prosty lecz mądry, bardzo dobrze zagrany (do tego Jessica Chastain wygląda tu przepięknie). Nie porywający, lecz przykuwający uwagę. Ponownie zatem pojawia się pytanie, czy to krytyka niesłusznie zjechała ten film, czy to ja mam zbyt proste gusta? jakakolwiek byłaby odpowiedź, cieszę się, że  wybrałem się n niego do kina.     

Moja ocena: 7/10