czwartek, 24 marca 2011

Zaplątani / Tangled (2010)

[DVD/INNE] 

Jeśli podczas oglądania filmu twoim głównym zajęciem jest zastanawianie się, jakim cudem (do jasnej cholerny) ów film mógł kosztować 260 mln dolarów, to raczej średnia z tego rekomendacja. I chociaż w ostatecznym rozrachunku „Zaplątani” to animacja przyzwoita, to jednak zostaje sporo w tyle za konkurencją.

Największą wadą „Zaplątanych” jest pewien dysonans, który powstał z nadmiernych ambicji twórców. Chcieli oni stworzyć bajkę, która łączyłaby w sobie tradycyjną konstrukcję Disney’owskich animacji ze współczesnym sposobem kreacji postaci i cyfrową animacją. Owszem, są momenty, gdzie takie połączenie naprawdę się sprawdza ( vide wizyta bohaterów w gospodzie), jednak przez zdecydowaną większość czasu ów dysonans jest dziurą, przez którą ucieka z „Zaplątanych” całe życie, przez którą wiele możliwości nie zostało do końca wykorzystanych (wszak postać Gothel mogła być genialna).



I owszem, piosenek (chciałoby się powiedzieć „w końcu!”) można słuchać bez odruchów wymiotnych (z drugiej strony do standardów z lat 80. I 90. Sporo brakuje), postaci są sympatyczne i nie irytują zbyt często, a kilka scen autentycznie bawi i przyciąga uwagę. Cóż z tego, skoro nie umiem inaczej traktować „Zaplątanych”, jak tylko ciekawostkę, prezent, który Disney sam sobie sprawił. Dzieciaki pewnie będą bawiły się kapitalnie, niektórzy dorośli zapewne też. Szkoda jednak, że za „Zaplątanych” nie zabrali się bardziej utalentowani twórcy, wtedy bowiem ten obraz mógłby narobić sporo zamieszania. A tak? Zdecydowanie lepiej oglądać ten film intuicyjnie niż intelektualnie.

PS. Czy komuś jeszcze Maximus kojarzył się (nie, nie, nie z wódką) z Osłem ze „Shreka”?
PPS. Film oglądałem w oryginalnej wersji językowej i głosy Moore, Leviego i Murphy zdecydowanie przypadły mi do gustu.      

Moja ocena: 7-/10 

poniedziałek, 14 marca 2011

Sala samobójców (2011)

[KINO]

T
B
A

Lesbian Vampire Killers, czyli noc krwawej żądzy / Lesbian Vampire Killers (2009)

[DVD/INNE]




„Lesbian Vampire Killers” to jeden z tych filmów, jakie każdy krytyk mógłby zmiażdżyć bez mrugnięcia okiem. Problem w tym, że takie postępowanie nie przyniosłoby nawet grama satysfakcji. Jeśli bowiem film ten ogląda się tak, jak chcą tego twórcy – czyli z przymrużeniem oka, można się nieźle uśmiać.

Największą zaletą filmu o wampirzycach- lesbijkach jest to, że twórcy nie ograniczyli się tylko do zrobienia obrazu, który byłby zlepkiem scenek usiłujących być parodią filmów o wampirach. „Lesbian Vampire Killers” od początku do końca można oglądać jako autonomiczny film, który ma fabułę, bohaterów (Trudy rządzi) i kilka naprawdę dobrych tekstów. Dlatego też obraz Claydona nadaje się do wielokrotnej rozrywki, czego niestety nie można powiedzieć o podobnych filmach robionych w Stanach. Brytyjczycy zdecydowanie lepiej radzą sobie z tym gatunkiem, robiąc kino równe (zabawne i nie nudne - od początku do końca), zabawne i wyczesane.



„Lesbian Vampire Killers” to bardzo przyzwoita rozrywka.

Moja ocena: 6/10

środa, 2 marca 2011

Miłość Larsa / Lars and the Real Girl (2007)

[DVD/INNE] 

Dla wielu „Miłość Larsa” będzie filmem nudnym, mimo że dzieje się w nim całkiem dużo. Niejedna osoba uzna go za dziwaczny, chociaż wbrew pozorom mówi o bardzo zwykłych rzeczach. Wreszcie, cała rzesza powie, ze to film nieśmieszny tylko dlatego, że prezentowany humor (głównie sytuacyjny) jest zwyczajnie nienachalny.


Tak, zdecydowanie „Miłość Larsa” to nie jest film dla wszystkich. Nancy Oliver postanowiła opowiedzieć o miłości (a raczej potrzebie miłości) za pomocą nieco innych rekwizytów niż to się robi za zwyczaj. Jednak prawdy, które w ten sposób odsłania wcale nie są nowe czy odkrywcze. Czy to minus tego filmu? Skądże.

Ja niejednokrotnie solidnie się na nim uśmiałem. Spodobało mi się to, jak delikatnie opowiadana jest cała historia. Polubiłem bohaterów (a oni sami także polubili się wzajemnie). Mimo całej prostoty „Miłość Larsa” to mądry film, dobrze zagrany film. Mój problem z tym obrazem polegał na tym, że mimo tylu cenionych przeze mnie cech, nie potrafiłem dać się porwać opowieści. Czułem się trochę tak, jakbym oglądał ten film zza podwójnej szyby. Los bohaterów, mimo całej sympatii do nich, był mi w sumie obojętny. Nie żałowałem rozstania z nimi, nie rozmyślałem o nich po zakończeniu seansu. Mimo tylu dobrych składników „Miłość Larsa” zostanie dla mnie filmem jakich wiele i raczej nie będę po niego często sięgał w przyszłości.   





Niemniej, wszystkich zachęcam do obejrzenia, bowiem amerykańskie kino niezależne ma się całkiem dobrze. Dodam tylko, ze mnie najbardziej w całym filmie podobały się sceny asymilacji Bianki z społecznością miasteczka. To, jak mieszkańcy szybko akceptują „inność” bohaterki^^ ze względu na Larsa była wręcz wzruszająca. Bianka w szkole, Bianka w kościele, Bianka w wannie – te sceny wypełnione są ciepłem i  komizmem.

Moja ocena: 6/10