wtorek, 29 maja 2012

Ballada o Jacku i Rose / The Ballad of Jack and Rose (2005)

[DVD/INNE]


Świetny film o tym, jak troska, próba chronienia tego co cenne może stać się obsesją, która zamiast pomaga krzywdzi. Jak również o tym, że każda utopia skazana jest na klęskę, niezależnie od chęci uczestników i rozmiaru przedsięwzięcia.

Jack został kiedyś mocno skrzywdzony, przez co jego ideały , zabarwione goryczą, stały się niebezpieczne. Ich ofiarą padł nie tylko on sam, ale przede wszystkim jego córka Rose. Niezwykła więź, jaka połączyła ją z ojcem zablokowała jej szanse rozwoju, ba, nawet normalnego funkcjonowania bez jego obecności. Więź ta nie przewiduje odstępstwa od zasady wyłączności, zarówno ze strony Jacka, jak i Rose. Tylko najbardziej drastyczne rozwiązanie może dokonać przebiegunowania w ich życiach; tylko po czymś ostatecznym zaistnieć może szansa, aby otworzyć się na świat przez którym uciec się nie da.
Ostatnio mam spore szczęście, bo oglądam kino może nie wybitne, ale pozostawiające po sobie dobre wrażenie i wiele pytań. „Private Romeo”, „Dare”, „The Ballad of Jack and Rose” to filmy, które zostaną ze mną na długi czas. We wszystkich przypadkach głównie dzięki świetnym kreacjom aktorskim (tutaj  Day-Lewisa, Kenner i  ślicznej Belle) i ciekawej, wielowymiarowej historii. Polecam szczególnie osobom, które interesują się nieszablonowym relacjom rodzinnym. Ta delikatna, ale jednocześnie bardzo świadoma opowieść to póki co TOP 30 najlepszych filmów, jakie w tym roku widziałem. 

Moja ocena: 7/10    

Dare (2009)

[DVD/INNE]


Lubię filmy, w których bohaterowie wraz z rozwojem akcji zaprzeczają swoim początkowym prezentacjom. Lubię bohaterów, których nie trzymają się etykiety, a każda kolejna zaprezentowana warstwa wzbogaca ich charakterystykę, dzięki czemu nawet jeśli ich nie lubię, to nie mogę powiedzieć, że mnie nie ciekawią.

„Dare” jest filmem rozwijającym krótkometrażówkę o tym samym tytule z 2005 roku. Nie zrobiła ona na mnie wielkiego wrażenia, natomiast wersja kinowa mimo wielu niedociągnięć (np. w montażu, który zwłaszcza pod koniec szwankuje) spodobała mi się bardzo. Dałem porwać się historii trójki bohaterów, z których żadne nie jest tym, kim na początku wydaje się być. Czy jest to szara myszka Alexa, czy niegroźny Ben czy cwaniakowaty Johnny. Każda z tych postaci jest niezwykłym kłębowiskiem uczuć, asekuranctwa, pragnień i tęsknot, które na co dzień skrzętnie ukrywa, bojąc się podjąć wyzwania. Konfrontacja pomiędzy tym kim chcieliby (mogą?) być, a kim są jest nieunikniona. Ta trójka miała szansę stworzyć coś unikatowego, awangardowego, jednak może ta szansa przyszła za wcześnie, a może egoizm bohaterów był zbyt wielki, aby ta potencja miała szanse się rozwinąć. Bo trzeba przyznać, że zachłanność bohaterów w realizacji własnych pragnień wręcz odrzuca. Co dziwne, to właśnie Johnny wydaje się być najbardziej szczerą osoba, najciekawszym z bohaterów. Pod płaszczem bogatego luzaka mającego fajnych znajomych kryje się zdewastowany emocjonalnie młody mężczyzna, który rozpaczliwie potrzebuje bliskości. Jest zagubiony, ale w swojej próbie poszukiwania szczęścia najbardziej autentyczny, i chyba jego egoizm najłatwiej jest mi usprawiedliwić.



Młodzi aktorzy zagrali naprawdę nieźle, zwłaszcza Gilford, który jako Johnny jest i nienachlanie seksowny i prawdziwie cierpiący. Świetny jest też króciutki, ale magnetyczny występ Cumminga.

„Dare” warsztatowo pozostawia sporo do życzenia . Ale sama historia i bohaterowie są na tyle ciekawi, że absolutnie polecam ten film. Ciekawe swoją drogą, czy kiedyś zobaczę udaną realizację takiego modelu „rodziny” (to słowo akurat średnio mi tu pasuje), gdzie podobna historia będzie miała pozytywne zakończenie.



Moja ocena: 7/10    

czwartek, 24 maja 2012

Victor, Victoria (1982)


Bardzo zabawny film o tolerancji, przyjaźni, miłości przedstawionych zarówno poza sztywnymi ramami, jak również w nich, pokazujący jak bardzo przywiązani jesteśmy do etykiet i ściśle określonego postrzegania pewnych rzeczy, że kiedy zjawisko wymyka się pojęciu może to doprowadzić nasz światopogląd do ruiny, ale w zamian możemy zyskać coś najcenniejszego - miłość. 

„Victor Victoria” to wdzięczę, dwugodzinne przedstawienie na którym nie sposób dobrze się nie bawić. Zwłaszcza, że aktorzy i reżyser postarali się, aby działo się sporo i cała farsa, mimo iż wiedzie ku oczywistemu zakończeniu, nie nudzi. Lekcja o tolerancji, miłości, która nie zna płci przechodzi przez gardło dość gładko. Od polowy film jednak troszkę się rozłazi, pewne rzeczy niepotrzebnie są akcentowane po kilka razy. Koniec końców to jednak heteroseksualne uczucia, jakkolwiek troszkę nietypowe, i tak wiedzie prym, natomiast historia Toddy’ego robi od pewnego momentu tylko za tło.

Perełką filmu jest Lesley  Ann Warren. Rola co prawda popisowa, ale I tak wniosła ona do filmu mnóstwo życia, Julie Andrews ma wiele talentów, ale z pewnością nie jest wulkanem energii, a ten film potrzebował takiego zastrzyku. Ogólnie film sympatyczny, ale zdecydowanie wolę „Grę pozorów”.

Moja ocena: 7/10        

Private Romeo (2011)

[DVD/INNE]


Szekspir to jeden z najbardziej skrzywdzonych pisarzy. Już dawno przestano go czytać, chociaż wciąż sięga się po jego książki. Jednak nawet mając przed oczyma tekst, czytelnicy zamiast go zgłębiać i interpretować zaspokajają się istniejącymi arcyinterpretacjami, które funkcjonują w naszej kulturze, sam tekst Szekspira zostaje zaś martwy. 

Dlatego takie filmy jak „Private Romeo” to świeże powiewy, które nieco ruszają te duszne powietrze. Brown zrobił bardzo prosty, ale robiący wrażenie film, co udowadnia po raz kolejny, że dobry pomysł obroni się nawet bez milionowych budżetów. Świetnym pomysłem było wymieszanie angielszczyzny z czasów autora „Romea i Julii” ze współczesnym językiem. Co więcej, nie czuć zbytnio ani sztuczności takiego zabiegu, ani dialogi nie przygniatają filmu. Aktorzy z zadziwiająca lekkością odnaleźli się w swoich rolach. „Private Romeo” to również film bardzo dobrze zagrany. Para głównych bohaterów została świetnie dobrana (te spojrzenia, ta chemia), ale i pozostali aktorzy sprostali zadaniu.


Dzięki Brownowi i jego ekipie tragedia Szekspira po raz pierwszy od dłuższego czasu nabrała barw na wielkim ekranie. Potrafiła zaciekawić, wciągnąć, wzruszyć. Opowieść o zakazanej miłości stała się czymś więcej niż kolejną nudną lekcją o wielkim autorze. Jeśli mam być szczery, to jedno z najmilszych zaskoczeń, jakie w tym roku zobaczyłem i wielkie dzięki Marcinowi, że o tym filmie napisał.     

Moja ocena: 7/10

poniedziałek, 14 maja 2012

Celluloidowy schowek / The Celluloid Closet (1995)

[DVD/INNE]


Bardzo ważny dokument starający się pokazać, w jaki sposób pokazywano homoseksualistów w filmach na przestrzeni lat. Zarówno w czasach, kiedy czułość między osobami tej samej płci na ekranie można było pokazać wprost („Skrzydła”), bo nie kojarzono jej jeszcze z homoseksualizmem, gdyż temat ten w przestrzeni publicznej zwyczajnie się nie pojawiał, przez czasy, kiedy cenzura wielkimi nożycami ciachała ile chciała, często niszcząc film (co prawie zdarzyło się z „Kotką na gorącym, blaszanym dachu”), do czasów kiedy homoseksualizm odczarowywany był powoli z pejoratywnego postrzegania przez pryzmat zbrodni (która musi zostać ukarana).

Nawet na najbardziej zajadłą cenzurę były sposoby (zwłaszcza, że często zajmowali się tym rzemiosłem ludzie, delikatnie mówiąc, mało bystrzy). Kino wykształciło specjalny język gestów, własną leksykę, aby mówić o tym, co miało być przemilczane.  Mimo że nagonka na „zboczenia” była naprawdę silna, dołączali do jej nawet ludzie kina (czasem nawet ci, którzy homoseksualistów portretowali), tematu nie dało się wyplenić, co zresztą zostało pokazane na wielu przykładach.

Pod względem materiałowym jest to film przebogaty. Jest to zarówno zaletą, jak i wadą, bowiem o wielu ważnych pozycjach w ogóle się nie wspomina, inne zaś tylko migają na ekranie, przez co trudno uznać temat nie tylko za wyczerpany, ale nawet godziwie zaprezentowany. Dokument ten należy traktować bardziej jako zarys, punkt wyjścia do dalszych badań. Freidman i Epstein niestrudzenie wałkują temat homoerotyzmu i chwała im za to. Bo mimo że raz robią to lepiej, raz  gorzej, to jednak zawsze swoimi filmami otwierają furtkę do ważnych dyskusji.    

Moja ocena: 7/10

PS. oglądając "Buntownika bez powodu" zastanawiałem się, czy Platon nie podkochuje się w Jimie, ale powiedziałem sobie, że chyba przesadzam. Kilka dni później przeczytałem, że jakoby sam Dean polecił Mineo, aby zagrał tak, jakby jego bohater był zakochany w Jimie. Ten film też zgadza się z moim pierwszym spostrzeżeniem. Chyba muszę bardziej ufać swoim instynktom interpretacyjnym:)

Glitter (2001)

[DVD/INNE]


Zazwyczaj, kiedy jakiś film jest stygmatyzowany jako ten „najgorszy”, to rodzi się we mnie dziwna potrzeba nie rzucania dodatkowego kamienia na ofiarę, zwłaszcza, że podobnie jak z zachwytami, przesadna krytyka zazwyczaj dyktowana jest modą, a nie rzeczywistą jakością obrazu. „Glitter” to jednak jedna z tych pozycji, że ilekolwiek złego się o niej nie napisze, to i tak będzie za mało, aby oddać to, jak bardzo denny jest ten film.

Rozumiem, że w latach 90. Mariah była największą gwiazdą amerykańskiej sceny muzycznej. Sprzedawała najwięcej płyt, single non stop lądowały na pierwszym miejscu Billboardu, ale nawet tym nie można tłumaczyć faktu, że jakikolwiek producent wyłożył kasę na ten scenariusz. Trudno tak naprawdę nawet mówić tu o scenariuszu, kiedy fabuła tego filmu to zlepek kilku scen, między którymi często brak powiązania, wyjaśnień sytuacji (w jednej scenie Billie jest początkująca artystka, w następnej kręci teledysk, a już w kolejnej jest „odkryciem roku” wtf?). Dialogi w stylu „zazwyczaj tego nie robię” (po seksie na pierwszej randce) czy motyw z matką (z arcytandetną sceną na końcu) wywoływały u mnie fizyczny ból. Tandetny to zresztą przymiotnik najlepiej określający całe „widowisko”. Nie mam pojęcia jak ślepi ludzie zatwierdzali to wszystko, całe szczęście krytycy i widzowie wystawili filmowi zasłużone noty; film okazał się wielką klapą i mocno podkopał karierę Maryśki, która już nigdy nie odbudowała swojej pozycji sprzed premiery tego dzieła. Całkiem więc możliwe, że ktoś z konkurencji zapłacił twórcom za to, aby stworzyli najgorszy film, na jaki ich stać, a okazało się, że w tej dziedzinie są oni wyjątkowo utalentowani. Stworzyli więc żałosny american dream, za który powinni byli zostać wysłani do gułagu.

Moja ocena: 1/10 (w tym roku widziałem ponad 160 filmów i tylko jeden z nich był gorszy)

środa, 2 maja 2012

Miłość jest wspaniała / Love Is a Many-Splendored Thing (1955)

[DVD/INNE]


Marcin może mnie zjechać, że znów klasyk, a ja marudzę, ale „Miłość jest wspaniała” to kolejny dowód na to, że Oscary zawsze chodziły swoimi ścieżkami, czasem bardzo trudnymi do pojęcia. Melodramat Kinga to odrobinę mdła opowieść o miłości białego reportera do lekarki, która  pochodzi z mieszanego związku. On jest pewny siebie i bez pardonów sięga po to, czego pragnie (w tym wypadku po piękną panią doktor), ona chce podejść do tego zdroworozsądkowo, lecz (oczywiście!) jak każda kobieta w ramionach mężczyzny staje się bezbronna wobec jego czaru. Przez półtorej godziny obserwujemy wyzute z namiętności spojrzenia (chyba rzeczywiście konflikt głównych aktorów odbił się na relacjach granych przez nich bohaterów), przytulania, wspólne kolacje itd., itp. Smutne zakończenie oczywiste jest niemalże od pierwszych minut filmu, wydaje się aż sztuczne w tej oczywistości.  Ta historia miłosna zupełnie mnie nie zainteresowała, nie przekonała, nie wciągnęła.

Jones zagrała dobrze, ale nierówno, bowiem równocześnie jej gra nie jest wolna od charakterystycznych dla tamtej epoki chwytów, dziś dość komicznych (np. sceny radości, w których wygląda jakby była upośledzona). Holden też nie był najgorszy, każde z nich jednak gra swoją rolę, zamiast współgrać ze sobą. Ambiwalentny stosunek mam też do muzyki. Z jednej strony to z pewnością jedna z najlepszych ilustracji wielkiego Newmana, z drugiej zaś nie jest to muzyka wolna od pewnej niegroźnej pretensjonalności (na szczęście tylko chwilami się jej poddaje).  



„Miłość jest wspaniała” to film trochę dziś już zapomniany i szczerze mówiąc wcale się temu nie dziwię. Obraz się zestarzał, to pewne, ale chyba nawet w 1955 nie było to szczytowe osiągnięcie kinematografii czy nawet swojego gatunku.  

Moja ocena: 6/10

You Should Meet My Son! (2010)

[DVD/INNE]


Całkiem zabawna komedyjka. Mae niestrudzenie szuka żony dla swego syna, nawet przez chwile nie podejrzewając, że współlokator, którego jej pociecha przyprowadza na obiady jest kimś więcej aniżeli tylko współlokatorem. Kiedy prawda wychodzi na jaw, po początkowym szoku, kobieta szuka „synowego” z taką samą determinacją, co wcześniej synowej.

Autorzy filmu mieli fajny pomysł i całkiem nieźle go zrealizowali. Sceny, w których matka i ciotka zastanawiają się, dlaczego Brian jest gejem („pozwalałaś mu oglądać zbyt wiele teledysków Madonny”), wizyta w chrześcijańskim „zakładzie rehabilitacyjnym” dla gejów, nauka obsługi komputera czy w końcu wizyta w gej klubie to humor na naprawdę wysokim poziomie. McGee i Goans stworzyły dobry, zabawny duet. Szkoda jednak, że część pozostałych aktorów raczej odwaliła fuszerkę. Do tego mały budżet aż za bardzo rzuca się w oczy, co odrobinę przeszkadzało mi w odbiorze. Największy minusem jest jednak zakończenie. Dzieje się w nim za dużo, jest zbyt głośno, chaos zaplanowany zdaje się być nieopanowanym.  Ogólnie jednak bawiłem się nieźle.

Moja ocena: 5/10