Szekspir to jeden z najbardziej
skrzywdzonych pisarzy. Już dawno przestano go czytać, chociaż wciąż sięga się po
jego książki. Jednak nawet mając przed oczyma tekst, czytelnicy zamiast go
zgłębiać i interpretować zaspokajają się istniejącymi arcyinterpretacjami,
które funkcjonują w naszej kulturze, sam tekst Szekspira zostaje zaś martwy.
Dlatego takie filmy jak „Private Romeo” to świeże powiewy, które nieco ruszają
te duszne powietrze. Brown zrobił bardzo prosty, ale robiący wrażenie film, co
udowadnia po raz kolejny, że dobry pomysł obroni się nawet bez milionowych
budżetów. Świetnym pomysłem było wymieszanie angielszczyzny z czasów autora „Romea
i Julii” ze współczesnym językiem. Co więcej, nie czuć zbytnio ani sztuczności
takiego zabiegu, ani dialogi nie przygniatają filmu. Aktorzy z zadziwiająca
lekkością odnaleźli się w swoich rolach. „Private Romeo” to również film bardzo
dobrze zagrany. Para głównych bohaterów została świetnie dobrana (te spojrzenia, ta chemia), ale i
pozostali aktorzy sprostali zadaniu.
Dzięki Brownowi i jego ekipie
tragedia Szekspira po raz pierwszy od dłuższego czasu nabrała barw na wielkim
ekranie. Potrafiła zaciekawić, wciągnąć, wzruszyć. Opowieść o zakazanej miłości
stała się czymś więcej niż kolejną nudną lekcją o wielkim autorze. Jeśli mam
być szczery, to jedno z najmilszych zaskoczeń, jakie w tym roku zobaczyłem i
wielkie dzięki Marcinowi, że o tym filmie napisał.
Moja ocena: 7/10
Ooo, dopiero teraz zauważyłem, że widziałeś ten film. Fajnie, że Tobie też się spodobał :)
OdpowiedzUsuńnie wiem, jakim cudem ty znajdujesz takie filmy, ale nie przestawaj o nich pisać:)
OdpowiedzUsuńNa takie filmy zazwyczaj trafiam zupełnie przypadkiem. Choć tu akurat dowiedziałem się o nim jeszcze na etapie produkcji i od tamtej pory czekałem, aż będę mógł go obejrzeć.
OdpowiedzUsuń