środa, 23 stycznia 2013

Tęsknota Veroniki Voss / Die Sehnsucht der Veronika Voss (1982)

[DVD/INNE]


Gdyby Wilder kręcił „Bulwar Zachodzącego Słońca” na środkach nasennych, to podejrzewam, że film idealnie pokrywałby się z „Tęsknotą”. Oba filmy mają podobny punkt wyjście i podobny koniec, najbardziej różnią się natomiast tym, co jest pomiędzy. Wilder skupił się na swoich bohaterach i ich historii, dzięki czemu otrzymaliśmy prawdziwe arcydzieło; intensywne, zdyscyplinowane, niepokojące. Fassbinder porwał się na zadanie trochę przekraczające jego siły jako reżysera. I chociaż niemiecka siostra „Bulwaru” jest uboższa to i tak jest to kawał świetnego kina.
To, co pierwsze przychodzi na myśl po seansie, to myśl, że kanalie zawsze mają sprzyjający czas. Czasem bardziej (np. podczas wojny), kiedy indziej wiedzie im się trochę gorzej, jednak zawsze są na fali wznoszącej. Jak żaden inny organizm potrafią dostosować się do nowych warunków i niczym pijawka wysysać krew ze swych ofiar. Co więcej, są na tyle sprytne (albo ich ofiary są na tyle głupie), że cały proceder uchodzi im na sucho. Natomiast dobrzy ludzie, potrafiący się poświęcać, kochać, przedkładać dobro innych nad swoje czy chociaż po ludzku wrażliwi to gatunek wymierający i właściwie o to umieranie proszący. Ci którzy sa po środku, mają szansę na marną wegetację. 

Veronika Voss, dawna gwiazda kina i protegowana samego Goebbelsa, dni chwały na już za sobą. Skończyło się małżeństwo, propozycje ról przestały przychodzić. Jedyne co jej zostało, to w miarę rozpoznawalna twarz, resztki majątku i umiłowanie do morfiny. Taka Veronikę poznaje  Robert, dziennikarz filmowy. Kobieta robi na nim wielkie wrażenie. Dlaczego? Trudno mi pojąć. Mimo że posiada ona wszelkie atrybuty femme fatale (a grająca ją Zech stworzyła bardzo dobrą kreację), to jednak musimy wierzyć reżyserowi na słowo honoru, że ma ona w sobie coś na tyle interesującego, aby zafascynować reportera. Między bohaterami nie ma chemii, głównie za sprawą Thate’a, którego rola jako jedyna mnie nie przekonała. W filmie nie znalazłem nic, co przekonałoby mnie, czemu Robert ulega fascynacji ekranową divą.
Sam upadek Voss ogląda się za to wyśmienicie. Kobieta żyjąca na granicy snu i jawy, uzależniona od morfiny i dostarczającej jej doktor, demonicznej Katz. Świetny był pomysł, aby pokazać jej gabinet w tak cholernie sterylny sposób. Dla uzależnionych od morfiny dr Katz jest boginią. Ich życie uzależnione jest od niej; to ona decyduje o ich byciu i śmierci, a robi to bez mrugnięcia okiem. 

Voss zgubi każdego, kto jej tylko na to pozwali, wchodząc w sidła tej pajęczycy. Przy dr Katz jest ona tylko marną intrygantką, która w imię uzależnienia poświęci wszystko i wszystkich; kupowane przez nią działki mają o wiele większa wartość niż pieniądze  czy kosztowności, które trzeba za nie ofiarować.
Co więcej, zaraża ona swoją aktorską manierą i zakłamaniem innych (ostatnia scena). Po utracie wszystkiego upadłych kochanków stać już tylko na teatralne gesty.

Smutny jest świat Fassbindera. Nawet jeśli brakuje mu intensywności i opowiadana historia miejscami traci wyraz, to i tak należy docenić jego starania by opowiedzieć tę polifoniczną historię. Żyjemy w złym świecie i tylko mające w sobie podobny pierwiastek zła, silne istoty mogą nim rządzić i znaleźć „szczęście”. Każda okazana słabość zostanie wykorzystana, każde potknięcie nie ujdzie uwadze czujnych oczu. A ponieważ reżyser unika nadmiernej demonizacji postaci takich jak dr Katz czy jej wierna pomagierka, co mogłoby prowadzić do sztuczności, morał jest tym bardziej niepokojący.    

Ciekawe i bardzo dobrze zagrane kino, nawet jeśli technicznie to kolos na glinianych nogach. Reżyser starał się opowiedzieć wiele i nawet jeśli nie wszystko brzmi czysto, to i tak warto posłuchać.  

Moja ocena: 8/10