piątek, 30 września 2011

¥ Bombel (2004)

*Bombel* ~ Mirosław Nahacz~
Tytuł oryginału: -
Stron: 156 przekład: - 
Wydawnictwo: Czarne

Nahacz to był jednak utalentowany pisarz. Do dziś nie mogę przeboleć, że ten młody człowiek się zabił, aczkolwiek szanuję jego decyzję.  Druga w jego dorobku powieść, „Bombel” to poniekąd nowoczesna powieść dygresyjna. Główny bohater, wiejski pijaczek lubujący się w siedzeniu na przystanku, obalaniu różnych, tanich trunków jest postacią równie zabawną, co smutną. Nahacz znakomicie potrafił wykorzystać potencjał komiczny takiego bohatera. Jego dzieło jest szalenie zabawne, pełne ciekawych obserwacji mieszkańców dzisiejszej wsi, którym przyszło żyć w „nowej” rzeczywistości. W warstwie językowej powieść ta miejscami jest fascynująca; co prawda nie zawsze udaje się Mirkowi zabawa słowem na najwyższym poziomie, ale i tak podejrzewam, że niejedna językoznawcza praca dyplomowa mogłaby w oparciu o tę powieść powstać.
„Bombela” czyta się błyskawicznie. Historie, anegdoty, które co chwilę zaburzają główny kręgosłup fabuły wzbogacają tę książkę niepomiernie. Zdecydowanie najzabawniejsza opowieść, jaką w tym roku przeczytałem. I Kawał bardzo przyzwoitej literatury.        


Moja ocena: ****/6 

Pewnego razu w Rzymie / When in Rome (2010)

[DVD/INNE]


„Pewnego razu w Rzymie” to jeden z tych obrazów, który jest tak potwornie zły, że aż cudowny. Od mniej więcej 5 minuty już wiedziałem, że będzie to jedne z najgłupszych filmów ever. Nie mam pojęcia, kto wyłożył na to kasę, ani co zmusiło aktorów takich jak Huston, DeVito czy Pace, aby tu wystąpić. Nie wierzę, że czytając scenariusz nie dostrzegali żenującego poziomu tej produkcji. Nie przeczę, śmiałem się na tym filmie trochę, lecz to nieudolność twórców, tak oczywista, że wprawiająca w osłupienie , była tego powodem. Polskie komedie romantyczne znalazły godnego rywala w walce o tytuł największej kupy świata. Co gorsza, sami twórcy chyba mieli tego świadomość, bowiem próby budowania dystansu do całej opowieści tylko bardziej pogrążyły ten film.  

Moja ocena: 1/10 (!) (ostatnią jedynkę wystawiłem w 2008 roku)

czwartek, 22 września 2011

Roman Polański. Ścigany i pożądany / Roman Polanski: Wanted and Desired (2008)

[DVD/INNE]



Trochę zawiodłem się na filmie „Roman Polański. Ścigany i pożądany”. Nie dlatego, że to kino złe (bo w tym wypadku jest niezłe). Autorka jednak zamiast skupić się na samym Polańskim, na tym co zrobił, bardziej zainteresowana jest atmosferą samego procesu, tym, co się wokół niego działo. Do połowy film jest jeszcze (dla mnie) ciekawy. Reżyserka stara się pokazać jak słynny reżyser z bohatera staje się przestępcą. Przygląda się jego rodzinnym tragediom (chociaż za często przywoływane jest dzieciństwo Romka) i stara się zająć czynem reżysera w tym właśnie kontekście. Potem jednak zatrzymuje się w pół kroku i zaczyna nawijać o samym procesie, stronniczym sędzi, spolaryzowanej prasie z Europy i Stanów, etc. To jest ciekawe, nie przeczę, nie tego jednak chciałem się dowiedzieć. Nie powinno porzucać się swego bohatera dla otoczki, lecz umiejscowić go w niej, nie tracąc go z oczu.  Zenovich traktuje zaś Polańskiego jako pretekst do pokazania mechanizmów (nie)sprawiedliwości, massmediów, które stawały się wtedy „czwartą władzą” (a może nawet pierwszą?). 

Moja ocena: 6/10

Sucker Punch (2011)

[DVD/INNE]


Są filmy, w których przerost formy nad treścią nie boli. Owszem, takie dzieła należą do wyjątków, ale czasem, się zdarzają. „Sucker Punch” z czystym sumieniem mogę do nich zaliczyć. Wyobraźnia Snyder jest miejscem całkiem fascynującym, nawet jeśli bardzo nieuporządkowanym i nieoszlifowanym. Konstrukcyjnie film jest bardzo ciekawy (trzypłaszczyznowa rzeczywistość to fajny pomysł, wydaje mi się, że coraz częściej reżyserzy będą teraz tak tworzyć filmy).  Sceny znakomite sąsiadują tu z groteskowo głupimi. Wizualnie film przypomina grę komputerową (w sumie szkoda, że „Sucker Punch” nie wyszedł jako gra na PC. Byłaby to najbardziej epicka rozpierducha dekady), czasem irytuje, czasem niepomiernie ciekawi.  Cornish i Isaac są nieźli, szkoda tylko, że panie grające główne role prezentują się niczym aktorki z filmów porno.  Emily Browning od początku wydawała mi się znajoma, dopiero po seansie sprawdziłem, że grała w „Serii niefortunnych zdarzeń”.

Cały czas oglądając „Sucker Punch” zdawałem sobie sprawę z niesamowitego potencjału, jaki kryje w sobie ta opowieść. Mam nadzieję, ze za kilka(naście) lat ktoś odkopie ten projekt i zrobi go od nowa. Zbuduje lepszą fabułę, zatrudni dobrą obsadę i skupie wszystkim dupska. Dzieło Snydera spotkało się z dużą krytyką i wcale się nie dziwię temu zjawisku. Ja dałem się porwać ogłupiającej akcji, intrygującej stronie wizualnej i potencjałowi tej historii, nawet jeśli jest on wykorzystany tylko w 1/3. Snyder ma własny styl, idzie własną drogą i ja ciągle jestem ciekaw, dokąd go ona zaprowadzi. Ten cały chaos w jego pracy ma w sobie coś ciekawego.   

Moja ocena: 7/10

poniedziałek, 19 września 2011

Pokój z widokiem / A Room with a View (1985)

[DVD/INNE]



OMG! Jedno z największych rozczarowań w tym roku. W głowie mi się nie mieści, jakim cudem Ivory mógł podpisać się pod tym. Ten film jest tak naiwny, tak anachroniczny, że aż boli. „Pokój z widokiem” bazuje na sprawdzonych schematach komedii, zarówno teatralnej, jak i tej filmowej sprzed kilku dekad. Jeśli taki film powstałby pod koniec lat 30. czy w latach 40., to obejrzałbym go jako ciekawostkę. Zrealizowano go jednak w połowie lat 80. I niestety to czuć, Film ogląda się jak spreparowany; razi próbą bycia na siłę czymś, czym nie jest.  Niektóre sceny, jak pocałunek Lucy i Emersona we Włoszech, wyglądają, jakby kręcił je amator. Miejscami szwankuje montaż. Gdyby nie Smith nie byłoby się z czego śmiać. Ona i Day-Lewis zagrali najlepiej z całej ekipy. Bonham Carter była natomiast nieco denerwująca. Całość oglądało mi się okropnie. Nawet ta świadoma literackość w innych warunkach mogłaby być zaletą, jednak tu tym mocniej irytowała. Film bez polotu, bez emocji, bez humoru, wciśnięty w ciasny gorset, w którym nie może oddychać i w pewnym momencie zdycha.  

Moja ocena:5/10

¥ Czarnoksiężnik z Archipelagu / A Wizard of Earthsea (1968)

[KSIĄŻKA]

*Czarnoksiężnik z Archipelagu* ~ Ursula K. Le Guin
 Tytuł oryginału: A Wizard of Earthsea
 Stron: 189 przekład: Stanisław Barańczak
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie


Wow! To się dopiero dobra powieść fantasy! Całość zaczyna się dość typowo: bohater sierota (no, półsierota, ale ojciec i tak ma go w czterech literach) stopniowo odkrywa w sobie magiczne moce. Młodzieniec ma ciągoty do władzy, jest pyszny i niecierpliwy. To doprowadzi go na skraj śmierci, ale też paradoksalnie przyczyni się do jego odrodzenia, jako człowieka.
„Czarnoksiężnik z Archipelagu” to mądra, dobrze napisana i wciągająca opowieść o dojrzewaniu do wiedzy i władzy, o nauce pokory, o konfrontacji z przeznaczeniem. Autorka nie idzie na łatwiznę, dzięki czemu udaje jej się stworzyć nietuzinkowych bohaterów. Ged na początku może irytować, lecz tym bardziej zmiana jaka w nim zachodzi jest bardziej autentyczna, a przecież wystawiony będzie jeszcze na niejedną pokusę. Le Guin tworzy dość spójny i logiczny obraz magii, jej natury. Udało się jej również skonstruować w miarę ciekawy świat. Swoją drogą, „Czarnoksiężnik z Archipelagu” miejscami bardzo przypomina Harry’ego Pottera, chociaż amerykańska pisarka uderza w zupełnie inne tony. „czarnoksiężnik” jest zdecydowanie poważniejszy w nastroju, można nawet powiedzieć bardziej dojrzały.
Jeśli ktoś lubi fantasy, a jeszcze nie czytał, to marsz do biblioteki!

Julie i Julia / Julie & Julia (2009)

[DVD/INNE]


„Julie & Julia” to ciepły film, w którym relacje idolka-fanka ukazane zostały z różnych perspektyw. Ephron pokazuje, jak impuls spowodowany zachwytem na kimś, jego życiem może skłonić nas samych do zmian w swoim własnym świecie. I to ten impuls motywacyjny wydaje się być ważniejszy, niż to, jak ma się nasze wyobrażenie o ubóstwianych osobach w odniesieniu do rzeczywistości.  Sama droga ku zmianom też nie jest usłana różami, trzeba więc zakasać rękami i… piec.
Ephron stworzyła film ciepły, sympatyczny, dający się lubić. Nie do końca poradziła sobie natomiast z dwiema równorzędnymi opowieściami. Zdarza jej się nużyć i dwie godziny trochę dają się we znaki. Meryl Streep jest jak zwykle cudowna (i po raz kolejny udowadnia, jak wspaniale gra głosem), Amy Adams zdarzało się grać już lepsze role, ale i tak jest dobra. „Julie&Julia” to ciekawa opcja na długi jesienny wieczór, aczkolwiek niczym nie zaskakuje.
Moja ocena: 6/10 

¥ Corum: Trylogia Mieczy: Król mieczy / The King of the Swords (1972)

*Król mieczy* ~ Michael Moorcock
Tytuł oryginału: The King of the Swords
Stron: 176 przekład:  Radosław Kot
Wydawnictwo: Amber


Trylogia mieczy kończy się całkiem zgrabnie, chociaż pozostawia czytelnika z uczuciem niedosytu. Akcji niewiele można zarzucić, no może poza pewną wtórnością względem „Królowej mieczy” (czyli znów poszukujemy pewnego miasta podróżując między wymiarami). Szkoda jednak, że tylko część pierwsza utrzymywała równowagę między akcją, a jakością postaci. W części trzeciej nawet Jahry nie jest zbyt ciekawy (Corum zaś zaczyna nudzić ciągłym narzekaniem, jak to jest pionkiem w rozgrywkach bogów), pozostaje zatem tylko dać się ponieść wydarzeniom. A dzieje się wiele. Nie sposób za to odmówić autorowi arcyciekawych uwag o naturze świata, bogów, ludzkiej wyobraźni, czy ludzi w ogóle.
„Król mieczy” jest lepszą książką, aniżeli „Królowa”, chociaż paradoksalnie druga część podobała mi się bardziej, zaś pierwszą uważam za najciekawszą. Cykl „Trylogia mieczy”  to ciekawa propozycja dla fanów fantasy w niegłupim wydaniu. Co prawda, nie zaliczę opowieści o Corumie w poczet moich ulubionych, jednak czas spędzony na lekturze uważam za dobrze spożytkowany.

Przerwane objęcia / Los Abrazos rotos (2009)

[DVD/INNE]


Almodóvar  kontynuuje swoją podróż w świat obsesji (czy jak kto woli pasji, namiętności) uderzając w postmodernistyczne i nieco nostalgiczne tony.  Wyszedł mu film równie piękny, co nie angażujący.  Zaryzykuję stwierdzenie, że „Przerwane objęcia” są w TOP 3 najpiękniejszych wizualnie filmów hiszpańskiego mistrza. Kolory są obłędne, niesamowicie dobrane, cudownie nasycone, całość zaś zmysłowo sfilmowana. Scena miłosna między Leną a Mateo urzeka.  Gdyby Iglesias zrobił lepszą muzykę, prawdopodobnie dla samej strony audio-wizualnej zmuszałbym wszystkich do oglądania tego filmu. Niestety, fabularnie Almodóvar nie ma tu nic nowego do powiedzenia. Nadal zadziwia reżyserską intuicją i sprawnością, jednak emocjonalnie pozostawił mnie obojętnym. Bohaterowie po prostu są i tyle, niewiele więcej z ich obecności wynika (w porównaniu do poprzednich filmów Alma). Niektórzy bohaterowie są zbędni, jak np.  Diego (to, że grający go Tamar Novas jest przystojny nie usprawiedliwia od razu tworzenia niepotrzebnej postaci, pomijajac już fakt, że kwestia jego ojcostwa poruszona na końcu filmu wzbudziła we mnie tępy śmiech). Denerwująca zaczyna być również mania autotematyzmu w filmach Hiszpana. 
Tamar Novas
No cóż, zawsze pozostaje piękna strona wizualna „Przerwanych objęć” oraz niezła gra aktorów  (nawet Cruz wyjątkowo nie drażni). Szkoda tylko, że z tego, a nie z fabuły, Almodóvar zrobił najsilniejszą stronę filmu.   

Moja ocena: 7/10 

czwartek, 15 września 2011

Niezwykły dzień Panny Pettigrew / Miss Pettigrew Lives for a Day (2008)

[DVD/INNE]

„Niezwykły dzień Panny Pettigrew” ma w sobie pewien urok, jednak ja przez długi czas nie mogłem się mu poddać. Jest to obraz bardzo teatralny, całość rozgrywa się w ledwie kilku lokacjach, sceny są nieco przydługie i całość nie miała dla mnie większego sensu. Nie da się jednak zaprzeczyć, że bohaterowie są sympatyczni, jest z czego się pośmiać, a koniec końców film podnosi na duchu. Amy Adams i Frances McDormand są znakomite. Ocena trochę zawyżona, ale co i tam. 


Moja ocena: 7=/10

Bez mojej zgody / My Sister's Keeper (2009)

„Bez mojej zgody” rzeczywiście opowiada o dziewczynce, która nie ma kontroli nad własnym ciałem. Tą dziewczynką nie jest jednak Anna, tylko Kate, wbrew optyce, którą na początku pewnie każdy widz przyjmuje. Nie zmienia to faktu, że ze społecznego i moralnego punktu widzenia, jest to jeden z najbardziej interesujących obrazów ostatnich lat. Cassavetes całkiem udanie buduje obraz, nie pozwala, aby historia takiego kalibru przygniotła postaci. Historia choroby, która infekuje nie tylko ciało Kate, ale umysły jej całej rodziny sprawia wrażenie autentycznej, przejmującej. Zarówno postać matki, która staje się fanatyczką w walce o córkę, chcąc utrzymać ją przy życiu (nawet wbrew jej woli), jak i rodzeństwo Kate, które rozdarte jest między chęcią ulżenia jej w cierpieniu, a bólem, które spowoduje odejście to bardzo ciekawe „środowiska” do obserwacji.  Mimo to, brakuje mi w tym filmie większych emocji. Temat ma niesamowity potencjał na tym polu, który wykorzystany jest może w 1/3 części. Nie przekonała mnie tez część sądowa filmu, nawet jeśli miło oglądało się Joan Cusack. W ogóle film jest dobrze zagrany, nawet Diaz mnie nie męczyła.

Moja ocena: 7-/10

sobota, 10 września 2011

Prawdziwe męstwo / True Grit (2010)

[DVD/INNE]



Uff. Trochę zwlekałem z „Prawdziwym męstwem”, bowiem „Poważny człowiek”, mimo licznych zachwytów krytyków, mnie jako zwykłego widza zostawił całkowicie obojętnym i wycieczki do kina na ten obraz nie mogę zaliczyć do najbardziej udanych. „Prawdziwe męstwo” przywróciło mi wiarę w talent braci C.

Pewna dziewczyna postanawia doprowadzić przed wymiar sprawiedliwości zabójcę swojego ojca. W tym celu wynajmuje podejrzanie wyglądającego „stróża prawa” Cogburna, na jakiś czas przyłączy się też do nich strażnik Teksasu LaBoeuf, który poszukuje tego samego mężczyzny za inne przestępstwa. Dla młodej Mattie Ross wyprawa będzie bardzo ważnym i niebezpiecznym przeżyciem, widz zaś dowie się na czym polega prawdziwe męstwo.


Tytuł odnosi się moim zdaniem głównie (chociaż nie tylko) do Mattie właśnie. Dziewczyna po części jest świadoma niebezpieczeństw wyprawy, jednak wyobrażenia skonfrontowane z rzeczywistością i tak będą dla niej nie małym przeżyciem. Mimo to ona jedna nie jest w stanie przerwać pościgu. Dziewczyna nie chce wymierzać sprawiedliwości na własną rękę (tzn. chce doprowadzić faceta przed sąd a nie poczęstować kulką na odludziu), nie ściga złoczyńców dla pieniędzy (jak robi to LaBoeuf) i nie działa na granicy prawa, czy nawet poza nim (jak Cogburn). Ma w sobie dość ikry by opanować lęk i dość determinacji by wykazać więcej „męstwa” niż niejeden stary wyga, nigdy nie zapominając przy tym po co ma język w buzi, o czym przekona się nawet  Ned Pepper. Sam Cogburn jest postacią niejednoznaczną, ma problemy ze zbyt szybkim sięganiem po broń, alkoholem, a i życie rzezimieszka nie jest mu obce. Mimo wszystko z czasem to coś więcej niż obiecane 50 dolarów nakręca go do pomocy dziewczynce, zaczyna mu na niej w jakimś stopniu zależeć. Dobrze wypadło też na ekranie ścieranie się Cogburna i LaBoeufa.



Rzeczywiście w „Prawdziwym męstwie” nie brak humoru. Film ma też kapitalny klimat i dobrze rozłożone napięcie.  Hailee Steinfeld w zupełności zasłużyła na nominację do Oscara, nie wiem tylko skąd maniera Akademii do wciskania niepełnoletnich aktorów (prawie) zawsze do kategorii drugoplanowych.   Deakins jak zwykle zrobił fantastyczne zdjęcia (ale on chyba nigdy nie zawodzi, do dziś nie wiem jak mógł nie dostać Oscara za „Osadę”). Kapitalna muzyka i dźwięk dopełniają całości.
„Prawdziwe męstwo” to coś więcej niż opowieść o zemście i Dzikim Zachodzie. Pod westernową szatą kryje się kino wysokiej próby i żałuję, że jednak nie zobaczyłem tego w kinie. Ze wszystkich nominowanych do Oscara w 2011 roku, obok „Incepcji”, film braci Cohen jest zdecydowanie najciekawszą propozycją.    

 Moja ocena: 8/10 

O północy w Paryżu / Midnight in Paris (2011)

[KINO]


W tym roku nie wybieram się zbyt często do kina, tym bardziej cieszy mnie, że póki co widziałem w kinie same przyzwoite filmy (poza wiekopomnym dziełem Bay'a). „O północy w Paryżu” to zdecydowanie najlepiej wydane przeze mnie pieniądze w kinowej kasie w tym roku.

Trochę z oczarowaniem, a trochę z zażenowaniem oglądało mi się przygody Gila. Powodem takiego stanu rzeczy było to, że tak bardzo przypominał mnie samego i oglądanie tego na ekranie było arcyciekawym doświadczeniem. Allen stworzył film nostalgiczny i lekko naiwny, jednak w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Mistrz w aptekarską precyzją dozuje te elementy, tak że trudno oprzeć się ich czarowi. „O północy w Paryżu” oglądało mi się czasem niczym figiel sztukmistrza, który pod różnymi pozorami wciąż jest w stanie przekazać mądrość. Allen lekko ironicznym okiem spogląda na akademików wybierając drogę poza schematami. Wilson nie rzucił mnie na kolana, ale od czasu „Marley i Ja” coraz bardziej go lubię.  Marion Cotillard jest piękna, ujmująca i muszę przyznać, że po Oscarze radzi sobie lepiej od większości jej koleżanek z Ameryki. Brody jako Dali to chyba najzabawniejszy bohater z barwnego grona osób, których spotyka Gil podczas swojej podróży. Nawet McAdams za którą nie przepadam w roli Inez sprawdza się znakomicie. 

„O północy w Paryżu” to film jednocześnie dojrzały i pełen wigoru, mądry i naiwny, czarujący i bardzo realny. Jeszcze nigdy nie śmiałem się tak głośno w kinie. Dla mnie osobiście to najbardziej trafiający „we mnie’ obraz Allena. Mimo wszystko „Co nas kręci, co nas podnieca” bardziej mnie zaskoczyło, było kinem odważniejszym, bardziej szalonym i dlatego mimo że „O północy w Paryżu” jest bardziej „moim” filmem, to tamten film mimo wszystko uważam za lepszy.

Nie miałem litości dla świnki-skarbonki i wszystkim namawiam do tego samego. To być może najlepszy film, jaki w tym roku gościmy na naszych ekranach. Oby tylko Akademia nie pozostała ślepa na takie filmy.



Moja ocena: 8+/10  + miejsce w ulubionych filmach

To skomplikowane / It's Complicated (2009)

[DVD/INNE]



Nie przepadam szczególnie za Meyers, ale trzeba przyznać że w swojej lidze robi całkiem znośne filmy. „To skomplikowane” trochę zawyża poziom jej ostatnich dokonań, sporo jednak można temu filmowi zarzucić.

Najpierw jednak o pozytywach. Zdecydowanie duet Streep-Baldwin ma w sobie sporo energii i oglądało mi się ich lepiej niż taką Portman i Kutchera w „Sex Story”. Marylka starzeje się bardzo ładnie (ciekawe, czy wzorem swojej bohaterki unika operacji plastycznych) i udowodniła po raz kolejny swój talent komediowy.  John Krasinski ma świetny głos (z powodzeniem mógłby nagrywać audio booki) i ze swoją twarzą labradora bardzo pasuje to ciepłych opowieści, szkoda że nie miał nieco bardziej rozbudowanej roli. W filmie naprawdę jest się z czego pośmiać, a trzeba przyznać, że ostatnio komedie romantyczne są bardziej romantyczne niż komediowe, a i romantyczność w nich nie jest najwyższych lotów. Na tym polu twórcy obronili się.

Film jest jednak o dobre 20-30 minut za długi i pod koniec straciłem zainteresowanie tym, co widziałem na ekranie.  Ponadto, postać Adama jest w filmie jakby wciśnięta na siłę, reżyserka niezbyt poradziła sobie z umiejscowieniem go w fabule. Muszę też przyznać, ze kiedy już wyśmiałem się z dowcipów, było mi trochę żal bohaterów, tego, ile czasu potrzebują, aby dojrzeć, zdać sobie sprawę z własnych pragnień. Pewnie właśnie tak wygląda dziś w pewnej części amerykańskie pokolenie 50+, taka socjalna analiza jego zachowań nie napawa optymizmem (z drugiej strony: "lepiej późno, niż później"). 

Jeśli ktoś szuka fajnej, zabawnej i niegłupiej komedii romantycznej „To skomplikowane” wydaje się oczywistym wyborem. Pamiętajcie, (przynajmniej w Stanach)prawdziwe życie (czasem) zaczyna się po 50.   



Moja ocena: 6/10

piątek, 9 września 2011

¥ Reisefieber (2007)

[KSIAŻKA]

*Reisefieber* ~ Mikołaj Łoziński
Tytuł oryginału: -
Stron: 162  przekład:  -
Wydawnictwo: Znak



Gdybym chociaż odrobinę gorzej orientował się w polskiej literaturze najnowszej, to zapewnienia wydawcy, że „takiego debiutu nie było w polskiej literaturze od dawna” uznałbym za znak, że książki w naszym języku stoją na podobnym poziomie, co filmy. Na szczęście tak nie jest. 

„Reisefieber” nie jest książką złą, tylko potwornie wtórną i sztuczną. Nawet trudno było by wskazać na kim konkretnie Łoziński się wzorował, jednak jego styl jest taki sam, jak u dziesiątek innych autorów. Rozpaczliwy wręcz brak świeżego powiewu stylistycznego idzie w parze ze schematycznymi postaciami i jakimiś pseudo psychologicznymi próbami ich tłumaczenia, wyjaśniania, które podejmuje autor.  Ostatnia strona listu matki do Daniela dopełnia katalogu tanich chwytów, których jest w tej książce pełno. 
Z drugiej strony, nie jest to powieść kompletnie zła, powiedziałbym bardziej, ze jest to literatura średnia. Nie rozumiem więc nagród i pochlebnych o niej opinii. Już „Mama odeszła” Oates ciekawiej opowiadała o podobnej sytuacji, kiedy dziecko musi skonfrontować się ze swoim życiem po tym, jak umiera mu matka, a i tamta pozycja nie była książką wybitną. Była jednak bardziej prawdziwa psychologicznie, miała lepszych bohaterów niż papierowe i szablonowe postaci Łozińskiego.
Jeżeli komuś nie żal czasu na przeciętność, to niech czyta. Reszta niech rozejrzy się za innymi pozycjami.        

Skarb narodów / National Treasure (2004)

[DVD/INNE]


Są dwie pozytywne rzeczy, które można powiedzieć o „Skarbie narodów”: po pierwsze nie sposób się na nim nudzić bowiem jest tak naładowany akcją, że 130 minut projekcji mija bardzo szybko. Po drugie zrealizowany jest z iście hollywoodzkim perfekcjonizmem w tej kwestii. „Skarb narodów” jest filmem, który można bez zgrzytów obejrzeć z rodziną w niedzielne popołudnie.

Co jest już poniekąd tradycją takiego kina, w filmie roi się od nielogiczności, na szczęście szybkie tempo obrazu nie pozwala się zbyt długo nad nimi zastanawiać. Jeśli mam być szczery, to w sumie bawiłem się na tym filmie lepiej niż na ostatnich dwóch odsłonach przygód Optimusa czy na debilnej, najnowszej odsłonie Indiany Jonesa. Poza tym, całkiem lubię Diane Kruger, która rekompensowała mi ból oglądania obleśnego Cage’a.



Moja ocena: 6/10  

Dziewczyna żołnierza / Soldier's Girl (2003)

[DVD/INNE]



Wow! Jeżeli w Stanach robi się takie filmy telewizyjne, to chyba więcej uwagi będę przykładał do propozycji zachodnich stacji. „Dziewczyna żołnierza” to niezwykle ciekawa opowieść o miłości, która nie odpuszcza mimo wielu przeciwności, zaskoczeń, niekonwencjonalności. Historia jest nieco przydługa, ale mimo to bardzo wciągająca. Twórcom udało się opowiedzieć o wielkiej tragedii w sposób delikatny, jak również stworzyć postaci z krwi i kości, które wymykają się jednoznacznej ocenie (np. Fisher), przez co obraz bardzo zyskuje.  Lee Pace jako  Calpernia jest powalający. Trochę tendencyjny w swojej kreacji, ale wciąż znakomity.  

Odrębną rzeczą jest głos, jakim jest film w kwestii DADT, o którym niedawno też było głośno. Trochę mimochodem mamy tu pokazane, jak iluzoryczną była owa zasada i jak łatwo sytuacji wymykała się spod kontroli, zwłaszcza w tak specyficznym środowisku, jakim jest wojsko.


Po kilku drobnych przeróbkach „Dziewczyna żołnierza” nadawałaby się do kin bardziej niż większość chłamu, jakim zalewany jest ekran. Świetne aktorstwo, bardzo ciekawe postaci, dająca do myślenia historia to wystarczająca rekomendacja, aby każdy po ten film sięgnął. Może nawet zwłaszcza osoby z różnymi uprzedzeniami.



Moja ocena: 7/10  

środa, 7 września 2011

A.I. Sztuczna inteligencja / Artificial Intelligence: AI (2001)

[DVD/INNE]




Spielberg to stara pierdoła. Zdarza mu się jeszcze kręcić kino dobre („Monachium”, częściej jednak zalicza wpadki w stylu niesławnej „Wojny światów”. „Sztuczna inteligencja” nie jest może aż tak zła jak dzieło z Tomem Cruise’m, jednak trudno zaliczyć ją do filmów udanych. Owszem, wizualnie film miejscami zachwyca, muzyka Williamsa jest bardzo dobra (ale „tylko” tyle, nie rozumiem zachwytów niektórych, którzy obwołali ją ścieżką dekady), a Law jako Żigolak Joe wypadł idealnie. Nie do końca jednak przekonała mnie ta próba przerobienia bajki o Pinokiu. „Sztuczna inteligencja” nie jest filmem stricte dla dzieci, które szybko mogą pogubić się w wizji papy Stevena. Dla dorosłych opowieść ta jest chyba zbyt infantylna (chociaż sam reżyser robi wszystko, aby film udawał, że jest inaczej). Do pewnego momentu film ma dla mnie charakter przypowieści, gdyby skończył się na Manhattanie, przeżyłbym jakoś to wszystko. Ale angażowanie kosmitów to już ponad moje siły.



Do „Sztucznej inteligencji” miałem na przestrzeni badaj 6 lat chyba 4 podejścia, nigdy wcześniej nie udało mi się przeżyć więcej niż godziny tej super nudnej opowieści. Tym razem byłem silny i przekonałem się, że Spielberg nie potrafi już kręcić fascynujących filmów, co w przeszłości niezbyt często, ale jednak mu się zdarzało. Szkoda zmarnowanego potencjału opowieści.  

Moja ocena: 5/10 

wtorek, 6 września 2011

W chmurach / Up in the air (2009)

[DVD/INNE]



Nie będę szczególnie błyskotliwy stwierdzając, że „ W chmurach” to film o kryzysie. Nie tylko tym gospodarczym (który często schodzi na drugi plan, nie dając jednak o sobie zapomnieć), ale o kryzysie, czy raczej kryzysach w ogóle. Chyba łatwiej byłoby policzyć o kryzysie czego film nie opowiada. Mamy tu ukazane „w zagrożeniu” takie wartości jak życie rodzinno-domowe, prawdę, związki, godność, dojrzałość życiową, umiejętność podejmowania decyzji, empatię etc. Odczytując film w ten sposób można wpaść w niezłą depresję. Jest jednak druga strona medalu. Reitman w pewnym sensie opowiada historię o alternatywności – wystarczy tym słowem zastąpić słowo kryzys, aby „W chmurach” okazały się filmem nie tyle ostrzegawczym, co poznawczym. Przychodzi nam żyć w świecie, gdzie coraz częściej możemy się zdobyć na alternatywność właśnie, która jednak nieustannie jest bombardowana, wciąż jesteśmy przyprowadzani do porządku przez otoczenia, abyśmy weszli na „jedyną właściwą drogę”: założyli rodzinę, ustatkowali się, kupili dom z trzema sypialniami (w amerykańskich realiach oczywiście, w Polsce to 40-metrowe mieszkanie). Mnie ta końcowa próba przemiany  Ryana nie przekonała, od początku odbierałem ją jako podyktowaną chwilą i okolicznościami (ślub siostry, ideały młodej współpracownicy i fajna babka pod ręką – dlaczego by nie spróbować?). Ryan jednak za bardzo lubi swoje życie i podejrzewam, że z Alex i tak by mu nie wyszło. Oni reprezentują inne postawy życiowe, inne marzenia, inny styl życia.


Niemniej, starałem się nie oceniać bohaterów filmu. Zarówno Alex, jak i Ryan wybrali życie trochę inne niż ogólnie przyjęty model, dla mnie to jednak za mało, aby ich potępiać, pisać o pustce ich życia – to zostawię konserwatywnym widzom. Reitman i Turner napisali rewelacyjny scenariusz (lepszy aniżeli oscarowy „Precious”), który jednak nie do końca został przez Reitmana-reżysera wykorzystany. Zdarzają się małe przestoje (cała część ze ślubem), nie psujące jednak przyjemności oglądania.  Czasem robi się też zbyt "amerykańsko" (odwiedziny w szkole). 
Farmiga i Kendrick zagrały na poziomie. Trochę rozczarował mnie Clooney, który po prostu jest sobą i tyle (no ale jego Akademia kocha, więc i tak dostał za to nominację). Nie mogę nie pochwalić znakomitego montażu. Fajnie też było zobaczyć ponownie Melanie Lynskey, którą pamiętam z „Niebiańskich istot”, w których zaczynała razem z Kate Winslet.

„W chmurach” moim zdaniem udało się reżyserowi bardziej niż „Juno”, które mnie nie do końca przekonało. Film podejmuje niełatwe tematy i robi to z klasą. Spodobało mi się też zakończenie.

Moja ocena: 8/10
 

poniedziałek, 5 września 2011

¥ Jarosław Iwaszkiewicz. Dzienniki 1956-1963 (2010)

[KSIĄŻKA]


*Dzienniki 1956-1963* ~ Jarosław Iwaszkiewicz~
Tytuł oryginału: -
Stron:661   przekład:  -
Wydawnictwo: Czytelnik

Iwaszkiewicz to jeden z tych pisarzy, który jeszcze nie raz będzie odkrywany przez kolejne pokolenia i jako autor, i jako człowiek. Iwaszkiewicz to prawdziwy człowiek orkiestra. Poeta, prozaik, eseista, znawca muzyki i malarstwa. Człowiek uwikłany w politykę, czego zresztą do dziś wielu nie potrafi mu zapomnieć.




Diarystyka, literatura wspomnieniowa to dość atrakcyjna czytelniczo (przynajmniej dla mnie) część piśmiennictwa. Oczywiście świadom jestem pewnych konwencji panujących głównie wśród pamiętnikarstwa. Bardzo łatwo natknąć się też na koturnowe, wystylizowane dzienniki (np. ten Lechonia czy, podobno, Grudzińskiego). Dzienniki Iwaszkiewicza to zupełnie inna bajka.


Drugi tom Dzienników wchodził do polskich księgarni w atmosferze lekkiego skandalu. Otóż bowiem wydano wreszcie tę część spuścizny Iwaszkiewicza, gdzie najpełniej przedstawiony został jego związek, a raczej jego końcowy etap, z Jerzym Błeszyńskim. W moim odczuciu fragmenty dotyczące Jurka to jedno z najbardziej przejmujących i szczerych świadectw miłosnych w polskiej literaturze. Każdy kto czytał „Kochanków z Marony” bez trudu rozpozna, co było inspiracją do napisania tego słynnego opowiadania. Uczucie Iwaszkiewicz i Błeszyńskiego było bardzo niejednoznaczne, czasem wręcz nosi znamię pasożytnictwa, ale nie brak tu i wzruszających, autentycznych zwierzeń mówiących wiele o wadze tego uczucia, jego znaczeniu. Opis ostatnich dni Jerzego czyta się w niesamowitym skupieniu i nie pamiętam kiedy ostatnio literatura była w stanie tak mnie poruszyć.


Ale spokojnie, drugi tom Dzienników to nie tylko niezwykły zapis homoerotycznej miłości. Dziennik ten to istna kopalnia wiedzy o Iwaszkiewiczu jako człowieku w ogóle. Wiele mówi o jego dominującym poczuciu osamotnienia, nawet (a może zwłaszcza) w momencie, gdy otoczony był przez małych i wielkich swojej epoki. W tym tomie Iwaszkiewicz nie ma już złudzeń co do istoty aparatu partyjnego, nie brak goryczy i rozczarowania. Ciekawie wyglądają też relacje pisarza z żoną i córkami – jednoczesnej miłości do nich i poczuciu braku porozumienia, intymności w relacji z nimi. Nie miej małżonka pisarza pozostaje dla niego pewnym symbolem stałości życia, chociaż tak bardzo w jego rozumieniu się mijali w oczekiwaniach i pragnieniach.     

Iwaszkiewicz bardzo krytycznie podchodzi do swoich dzieł, nie brak tu gorzkich słów pod adresem swych płodów, jak i również obawy przed popadnięciem w zapomnienie. On pragnął być docenionym, chciał, aby jego praca przetrwała, a on sam był szanowany.

Bardzo bogato zostało przedstawione tło życia Iwaszkiewicza. Ilość znanych nazwisk przewijających się przez karty Dziennika oszałamia. Erudycja Iwaszkiewicza pozwoliła mu uczestniczyć w rozmowach z największymi ówczesnego świata. Nie brak cennych uwag na temat poszczególnych z nich. Możemy się dowiedzieć, że Jarosław nie cenił zbytnio Gombrowicza, Manna uważał wręcz za słabego pisarza. Podobały mu się natomiast wiersze Stachury. Autor „Matki Joanny od Aniołów” bardzo dużo podróżował, zabiera nas więc w podróże po Europie – jej salonach, muzeach, ale i cichy i spokojnych zakątkach.


„Dzienniki” to zapiski człowieka światowego, które jednak nie tracą nigdy intymnego tonu. To dzieło przedstawia pisarza w bardzo ludzkim, niezmanierowanym świetle. Wydaje mi się, że Iwaszkiewicz całkiem nieźle oparł się pokusie autokreacji, starał się być szczery na tyle, na ile człowiek potrafi być szczery sam ze sobą. Lektura tych kilkuset stron wprawiła mnie w sporą zadumę. Ten pęd do otaczania się młodością, do smakowania życia połączony z pewnym katastroficznym wręcz poczuciem samotności.  


Naprawdę gorąco zachęcam do lektury. Dzienniki dostarczają mnóstwa wiedzy, są zapiskiem wielkiego uczucia, obok którego trudno pozostać obojętnym.   

PS. prawie zapomniałbym o niesamowitej opracy edytorów, którym należą się brawa za trud  włożony w opracowanie Dzienników.

niedziela, 4 września 2011

Frantic (1988)

[DVD/INNE]




Romka chyba Bóg opuścił. Nigdy nie zaliczałem go do grona wielkich reżyserów, ale ostatnio moje zdanie o nim coraz bardziej dryfuje w stronę „dobrych rzemieślników z pewną dozą talentu”, a sam zainteresowany niewiele robi, aby to zmienić.
 
  


„Frantic” może i robił wrażenie 20 lat temu, dzisiaj jednak z tej ewentualnej, ponoć hipnotycznej aury niewiele zostało. Pierwszy raz dowiedziałem się o tym filmie, kiedy miałem chyba z 8, czy 9 lat. Pochodzące z niego kadry można pewnie znaleźć w większości przyzwoitych kompendiów dotyczących kinematografii. A co z tego wszystkiego zostało dla mnie? Ot, jedna ciekawa scena tańca w klubie  niemalże już w ostatnich kilkudziesięciu minutach filmu.  Być może Polański za bardzo się starał udowodnić, że jest reżyserem wszechstronnym. Nie udało mu się jednak uniknąć wszechogarniającej nudy. Intryga też pierwszorzędna nie jest, a Ford, który absolutnie nie jest dobrym aktorem, w głównej roli radzi sobie przeciętnie. Całość ratuje nieco Seigner, która jest świetna w takich właśnie, nieco zagadkowych, kreacjach.



Dziwię się osobom, które dziś uważają „Frantic” za zagadkowy, klimatyczny, niejednoznaczny. Jest to obraz, który przede wszystkim cholernie się zestarzał i we mnie nie potrafił wzbudzić innych uczuć niż zachłannego wyczekiwania końca.   

Moja ocena:5+/10

Planeta skarbów / Treasure Planet (2002)

[DVD/INNE]






Trochę już chyba wyrosłem z opowieści o piratach i ukrytych skarbach. A może to ohydni „Piraci z Karaibów” obrzydzili mi do reszty opowieści, które tak lubiłem w dzieciństwie? Chociaż na „Planecie skarbów” bawiłem się nieźle, to porwać mnie się tej opowieści nie udało.    



„Planeta skarbów” to w zasadzie tylko i wyłącznie przeniesienie wszystkich schematów opowieści korsarskich w świat animacji. Oczywiście wszystko zostało ułagodzone i przycięte do wymogów kina dla dzieci. Jedyne, czym film nieco się w kwestii fabuły wyróżnia, to postać cyborga, który za grubą skórą rzezimieszka ma serducho i nie okazuje się postacią jednoznacznie negatywną, co przystało hersztowi piratów. Sama animacja jest olśniewająca. Połączenie tradycyjnych i komputerowych technik tu sprawdza się znakomicie, nadając poczucie dynamiki i płynności. Głosowo najbardziej spodobał mi się Joseph Gordon-Levitt, wokal Emmy Thompson jest zaś tak charakterystyczny, że od pierwszego zdania wiedziałem, go użyczył głosu kapitan Ameli.   



„Planeta skarbów” ma swoje momenty nudy, bohaterowie są nieco beznamiętni, film mógłby być zabawniejszy. Ogląda się go bez bólu, ale też bez większych ekscytacji. Dzieciaki pewnie i tak  będą zachwycone, ja obejrzałem i pewnie szybko zapomnę.

Moja ocena: 6/10

Amityville / The Amityville Horror (2005)

[DVD/INNE]



Cóż za ulga. „Amityville” nie sprostał większości oczekiwań jakie względem niego miałem. I całe szczęście, spodziewałem się bowiem wielkiego gniota.



Na szczęście Douglas wie, jak przestraszyć widza (przynajmniej mnie, dwa razy prawie dostałem zawału). Film jest całkiem klimatyczny i nie ma większych przestojów. Oczywiście, scenariusz zostawia wiele do życzenia, jednak w randze horrorów „Amityville” to porządna rozrywka. Melissa George zaprezentowała talent na poziomie filmów porno, już Ryan Reynolds zaprezentował się lepiej (dobrze, że tak się do roli zapuścił, bowiem jego twarz wiecznego chłopca wyglądałaby groteskowo w horrorze). Natomiast Akademia powinna utworzyć nową kategorię „najlepsza klatka pierwszoplanowa” wtedy film spokojnie dostałby Oscara.





„Amityville” nie jest wiekopomnym dziełem, ale w swojej klasie to zdecydowanie jeden z ciekawszych horrorów amerykańskich ostatnich lat. Dla wielbicieli gatunku pozycja obowiązkowa.





Moja ocena: 6/10

piątek, 2 września 2011

¥ Corum: Trylogia Mieczy: Królowa mieczy / The Queen of the Swords (1971)

[Książka]


*Królowa mieczy* ~ Michael Moorcock
Tytuł oryginału: The Queen of the Swords
Stron: 172   przekład:  Anna i Jan Mickiewiczowie
Wydawnictwo: Amber

Uff, na chwilę znów udało mi się oderwać od wampirów i mojego nigdy-niekończącego-się licencjatu. W zeszłym roku przeczytałem pierwszy tom cyklu, a z racji tego, że miałęm ochotę na niezłą fantastykę od razu wiedziałem gdzie szukać.






„Królowa mieczy” zaczyna się w atmosferze zbliżającej się katastrofy i smutku. Zwycięstwo nad Kawalerem Mieczy nie przynosi euforii, czy nawet poczucia bezpieczeństwa. Corum musi walczyć po stronie Ładu, ciągle palony płomieniem zemsty za wymordowanie rodziny. Władza Ładu wciąż jest bardzo chwiejna w świecie Coruma, dlatego z pomocą Jhary’ego – przyjaciela bohaterów oraz ukochanej Rhaliny Książę w Szkarłatnym Płaszczu będzie musiał udać się do świata złowrogiej Królowej Mieczy.

Wielką zaletą „Królowej mieczy” jest gnająca z zawrotną prędkością akcja. Jedno wydarzenie goni drugie, tak więc nawet nie zwraca się uwagi na czasem niekoniecznie mądre dialogi, a powieść pochłania w zadziwiająco krótkim czasie. Najciekawszą postacią tomu jest właśnie Jhary, z którego ust padają najciekawsze uwagi na temat świata i bogów (na marginesie z opisu postać ta zadziwiająco przypomina Toma Bombadila:D). Szkoda, ze tak mało miejsca poświęcono Gaynorowi Przeklętemu – ten bohater ma odpowiednio tragiczny i demoniczny rys, czego brakowało mi w tej odsłonie.  Pozostałe postaci, niestety, ulegają uproszczeniu w stosunku do pierwszego tomu. Ich kosztem rozszerza się kosmologia i mitologia świata przedstawionego. Bardzo ciekawie przedstawia się zagadnienie kreacjonizmu bogów, którzy są mniej więcej tym, czego oczekują od nich wierzący (chociaż w tym momencie nieco upraszczam sprawę). Równie ciekawie poruszane jest zagadnienie koegzystencji Ładu i Chaosu, gdzie jedno nie może istnieć bez drugiego, a mimo to ten drugi nie uznaje pierwszego. Chaos jest pokazany ze zdecydowanie ciekawszej perspektywy niż Ład, posiadając niesamowite zdolności transformacji, zniekształcania, etc. Daje to trochę do myślenia.

„Królowa Mieczy” wydaje mi się nieco słabsza od „Kawalera”, ale to wciąż kawał bardzo przyzwoitej fantastyki. Niedługo sięgnę zapewne i po „Króla”.      

Iron Man 2 (2010)

[DVD/INNE]


Złota zasada sequeli brzmi „więcej, mocniej, drożej… i bardziej głupio”. O dziwo, druga odsłona przygód Tony’ego Starka nie realizuje tego ostatniego. Jest więc rozpierducha na całego, ale w cale nie najgorszym stylu.



„Iron man 2” jest o klasę lepszym filmem niż jego poprzednik. Mamy zdecydowanie więcej scen akcji, a na jej spory niedobór cierpiała część pierwsza. Jest też zdecydowanie więcej humoru, niektóre dialogi wyszły twórcom nawet nieźle. Efekty specjalne może nie są tak z głową wykorzystywane, jak w poprzedniej odsłonie, ale przecież popcornowy tłum musiał dostać też coś dla siebie. Nie wiem jak  Scarlett Johansson to robi, ale mimo że na ekranach kina gości już kilka lat, to wciąż bije rekordy seksowności (chociaż fajnie by było, gdyby znów zagrała w czymś na miarę „Dziewczyny z perłą).    



To, co mnie najbardziej męczyło, to powtarzanie schematów: zemsty, Ruscy kontra my (znaczy Amerykanie:P), ojca i syna w trudnych relacjach. Mickey Rourke jako czarny charakter jest trochę bez wyrazu. Trudno mi to pisać, ale chyba przejadł mi się też Robert Downey Jr. Owszem, chłop ma talent, w roli Tony’ego jest wręcz niezastąpiony, jednak jego mordka robi się już nieco nurząca. Natomiast Samuela L. Jacksona nie potrafię traktować inaczej niż jako element scenografii.



Podsumowując, seria o Tony’m to przyzwoita rozrywka, jedna z mniej durnych serii jakimi raczy nas obecnie letnie kino. Druga odsłona jest lepsza od pierwszej, ciekawe jak twórcy poradzą sobie z trzecią.

Moja ocena: 6/10