środa, 29 lutego 2012

Wild Life (2011)

[DVD/INNE]


Nudnawa, narysowana natarczywą kreską animacja, w której pełno nieudanych kompozycji kadrów. O czym miała opowiedzieć? O tym, że Brytyjczycy byli kiepskimi osadnikami? Czy o tym, że ludzie potrafiący czytać, nie powinni brać się za prowadzenie gospodarstwa, bowiem człowiek posiadający tę umiejętność jest ignorantem wobec natury, za co spotyka go zasłużona kara? Czy jednak o lenistwie, złudnych marzeniach nie popartych umiejętnościami, przez co człowiek wpada w pułapkę iluzji i kłamstw?  Wszystko to, o czym chcieli powiedzieć twórcy zostało już powiedziane w ciekawszy, lepszy sposób.

Moja ocena: 4/10 

wtorek, 28 lutego 2012

Camelot (2011), Seria 1

[DVD/INNE]




Jako dzieciak lubiłem legendy arturiańskie. Później na długo o nich zapomniałem. Do czasu, aż literatura staroangielska siłą zaczęła sygnalizować swoja obecność w moim życiu i z racji studiów zacząłem zgłębiać mity: hebrajskie, skandynawskie, arabskie, greckie i rzymskie. Postanowiłem sprawdzić, co do zaoferowania ma serial „Camelot”. Jak się okazało, zgonie z moimi oczekiwaniami, niewiele. Ale do obiadu pasował całkiem nieźle.


Pomijam już, że mały budżet w prawie każdej scenie daje o sobie znać. Nie każda stacją stać na milionowe budżety. Problem „Camelotu” to przede wszystkim brak bohaterów. Początkowo miałem spore nadzieje, zwłaszcza wobec merlana. Magia nie jest traktowana w serialu bezkrytycznie. Ma swoja, straszliwą cenę, a mimo to pokusa jest silna. Merlin jest już doświadczonym przez życie człowiekiem, odebrał swoja lekcję. Wie, że nie warto. Stara się przestrzec Morganę, ale bezskutecznie. Szybko ten wątek zostaje porzucony. Postać Merlina z każdym odcinkiem rozczarowuje. Brakiem przezorności, wręcz lekkomyślnością. To już nawet nie demityzacja wielkiego maga, to zwyczajne odzieranie z resztek zainteresowania. Artur to chłystek, ale mnie osobiście to nie przeszkadzało. Ma to być wszak opowieść o przekształceniu dość samolubnego młodzieńca w mężczyznę, króla odpowiedzialnego za losy państwa. Chłopiec jednak nie jest gotowy na takie wyzwanie.  Może i zna dzieła filozofów, ale właściwy jego wiekowi egoizm jest jednak silniejszy. Tutaj twórcy tez nie potrafili wykorzystać potencjału. Jedyną naprawdę ciekawa, wręcz tragiczna postacią – rodem z greckich sztuk – jest Morgana. Opętana pasją władzy, gotowa na wszystko, by po nią sięgnąć. Im bardziej próbuje, tym bardziej widzi, że powinna porzucić obraną drogę. Jest jednak zbyt dumna, aby przyznać się do błędu. Sama na siebie zastawia pułapkę. Eva Green idealnie nadawała się do zagrania tej postaci, jedynego naprawdę wartościowego elementu serialu.

Peter Mooney - największe odkrycie serialu^^


Denerwował mnie brak realizmu epoki. Scena w której Ginwera rozmyśla o małżeństwie i miłości, lub strofuje ojca za to, że naruszył intymna przestrzeń jej pokoju są groteskowe. Podobnie jak śmierć chłopca „zrzuconego” przez Morganę – bardziej zabawnej śmierci od miesięcy nie widziałem. Trójkąt miłosny tez rozwiązano w najbardziej oczywisty sposób.

Jak już napisałem, do obiadu „Camelot” nadaje się całkiem nieźle. Ale tylko do tego. Hirstowi bardziej udali się jednak „Tudorzy”. Jakoś nie czuję żalu, że ten serial anulowano. 

Moja ocena: 6/10 

Na pewno, być może / Definitely, Maybe (2008)

[DVD/INNE]


Nie pozbawiona reliktów uroku, mocno jednak anachroniczna komedia romantyczna. I elementy komediowe, i romantyczne trochę nieświeże, ale da się przeżyć tę wyprawę bez wielkich bólów. Film opowiadany jest nazbyt powolnie, i podejrzewam, że gdyby nie dwa piwa wypite podczas jego oglądania, nudziłbym się znacznie. Z pomocną zielonych buteleczek seans był jednak znośny. Najzabawniejsze momenty zawdzięczamy chyba młodziutkiej Breslin, która jest całkiem utalentowany dzieciakiem. Oby przyszłość była dla niej łaskawa. Całkiem sympatyczny, całkiem niegroźny filmik. 
  
Moja ocena: 5/10

Strasznie głośno, niesamowicie blisko / Extremely Loud and Incredibly Close (2011)

[DVD/INNE]


Bardzo bałem się tego filmu Daldry’ego. Wielbię „Godziny”, bardzo lubię opowieść o młodym adepcie sztuki baletowej, ale „Lektor” z ukochaną  Kate Winslet to film wywołujący mój najszczerszy sprzeciw. Jego główną tezę uważam za tak dalece niestosowną, że wstyd mi za reżysera i aktorów, którzy w tym filmie wystąpili.  Do tego reakcje krytyków na film były dość skrajne.   

Ze sporą częścią krytyki nie sposób się zresztą nie zgodzić. Film bardzo często popada w ckliwe, melodramatyczne tony, które są papką dla Amerykanów, dla pozostałych zaś idealnym narzędziem do wywołania wymiotów. Bullock niestety nie jest dobrą aktorką dramatyczną, co tutaj udowadnia aż za mocno.
Są jednak filmy, jak chociażby „Lista Schindlera”, gdzie patos i ckliwość da się przełknąć. Daldry na tyle sprawnie operuje tym wszystkim, że gdyby za ten scenariusz wziąłby się ktoś inny, to pewnie nie dałbym więcej niż słabe 6. Poza tym sama opowieść o zderzeniu i bardzo powolnym godzeniu się z umieraniem jest mimo wszystko dość wartościowa, przykuwa uwagę. Po części dzięki świetnym zdjęciom i muzyce (która miejscami za mocno  przypominała mi ilustrację do „Godzin”), spory udział ma w tym też Horn, który sporo musi się jeszcze nauczyć, jednam na potencjał, aby kiedyś być dobrym aktorem. Świetnie oddal trudności, z którymi zmierzyć musi się Oscar. Z dzieciaków grających w głośnych filmach w ostatnim roku spodobał mi się najbardziej (swoją drogą chłopak ma niesamowite oczy).  Kilka scen moim zdaniem ukradł o wiele bardziej doświadczonym aktorom. Von Sydowa jest kapitalny, Davies też za nic pieniędzy nie wzięła.

Szkoda jednak, że scenariusz nie został lepiej przemyślany. Gdyby skonstruować go tak, aby to historie Blacków stały się głównymi ogniwami łańcucha narracji, a opowieść o Oscarze dodatkowym, przenikającym je kręgosłupem, wtedy film stałby się kinem niezwykłym. Niestety, wybrano drogę nazbyt oczywistą, oczojebną wręcz, przez co koniec końców znaczna cześć potencjału obrazu została pogrzebana pod gruzami oczywistości.  Mimo wszystkich wad, „Strasznie głośno, niesamowicie blisko” jest filmem, który potrafił mnie zatrzymać na chwilę.

Moja ocena: 7-/10   

The Fantastic Flying Books of Mr. Morris Lessmore (2010)

[DVD/INNE]


Jeden z najpiękniejszych filmów krótkometrażowych, jakie w życiu widziałem. Może nawet najpiękniejszy.  Wspaniała, zaprawiona goryczą, bardzo intertekstualna opowieść o życiu, pasji, przemijaniu. Czasem nasza egzystencja, wbrew woli samych zainteresowanych, układa się inaczej, niż byśmy tego chcieli, się tego spodziewali. Czasem zastajemy „wrzuceni” w sytuację niechcianą, nową, trudną do usystematyzowania, ogarnięcia. Mamy wtedy przed sobą dwie drogi: albo poddać się rozpaczy, zniechęceniu, żyć bez sensu karmiąc się frustracją, albo nawet w takiej sytuacji spróbować znaleźć coś, co stanie się naszym kołem ratunkowym, bańką chroniącą przed zobojętnieniem i bezsensem.

Dla bohatera tej krótkometrażówki są to książki. Stają się one dla niego tym, co nadaje sens jego życiu, pomaga wstać z łóżka, nie poddawać się marazmowi. Jednak w tym ładnym obrazu jest miejsce na gorycz. Gdyby nie owo „wrzucenie” w daną sytuację, życie bohatera mogłoby potoczyć się inaczej, w zgodzie z innymi marzeniami, pragnieniami. Jest to trochę opowieść o „lubieniu tego, co się ma”  a  nie „posiadaniu tego, co się lubi”. Różnica jest przecież kolosalna. Jednak życie nie toczy się wedle naszych zachcianek. Czasem bywa ich jawnym zaprzeczeniem i wtedy musimy zdecydować, jak odnajdziemy się w, czasem tak brutalnej, rzeczywistości. Ten film to również opowieść o poświęceniu, dawaniu radości innym. Także o śmierci, i o tym, że koniec końców jesteśmy tylko małym elementem w barwnym witrażu życia. Zajmujemy miejsce, które nie było nasze i naszym nie pozostanie.

 A to wszystko pięknie zilustrowane, zabarwione świetną muzyką i opowiedziane w zaledwie 16 minut. Niejeden pełnometrażowy film można by obdzielić znaczeniami tego cudownego obrazu. Zasłużony Oscar.  

Moja ocena: 10/10 + film trafia do ulubionych.   

Inside Job (2010)

[DVD/INNE]



Kapitalny dokument przedstawiający kulisty ostatniego wielkiego kryzysu ekonomicznego, będący zarazem diagnozą ostatniej fazy kapitalizmu. Film ten przykuł moją uwagę skuteczniej niż większość filmów akcji, jakie w ostatnich kilku miesiącach widziałem. Twórcy w bardzo prosty sposób, zrozumiały nawet dla takiego laika jak ja (mój ostatni kontakt z ekonomią to podstawy przedsiębiorczości w liceum) pokazali, jak cała machina kryzysowa została zbudowana i rozpędzona przez ludzi odpowiedzialnych za to, co stało się nie tak dawno temu, a czego skutki odczuwać będziemy zapewne przez długie lata. Siłą tego dokumentu jest jego prostota. Nie mamy tu żadnych teorii spiskowych, a tylko jasno wyłożony wywód na temat kryzysu. Ogromne wrażenie robi to, jak nawet najprostsze pytania wywołują w rozmówcach zmieszanie, czy nawet „zmuszają” do kłamstwa. Przerażające jest to, jak łatwo ludzie „trzymający władzę” (xd) mogą kontrolować nie tylko światowe rynki, ale też politykę i co gorsza – wszystko uchodzi im na sucho mimo niezbitych dowodów winy. Nie ważne, kto stoi u steru władzy w USA – republikanie czy demokraci – wszyscy muszą liczyć się z elitą świata finansów, która rozdaje karty wedle uznania, nie dbając już nawet o bardziej wyszukane pozory. My – przeciętni obywatele – stoimy na samym dole piramidy społecznej, która niewiele zmieniła się od czasu starożytnego Egiptu.   

„Inside Job” w prosty sposób przedstawia to wszystko i wiele więcej. Jedyne, co mi się nie spodobało w tym filmie, to monolog twórców na końcu, który prezentuje poziom egzaltowanego ucznia gimnazjum i jest trochę jak policzek dla widza. Poza tym, jak dla mnie obok „Człowieka na linie” najlepszy oscarowy dokument ostatnich lat. 

Moja ocena: 9-/10

piątek, 24 lutego 2012

Hugo i jego wynalazek / Hugo (2011)

Michał Walkiewicz napisał w swojej recenzji tego filmu, że mało jest w nim Scorsesego. Ja zgodzić się z tym nie mogę. Reżyser pozostaje bowiem najbardziej wierny samemu sobie, a raczej tej części siebie, która jest lubiącym przydługie opowieści narratorem-bajarzem. Opowieść o Hugonie przedstawia nam w ten sam sposób, w który opowiadał o tożsamości Nowego Jorku czy ekscentrycznym milionerze-lotniku. Owszem, akcenty zostają miejscami inaczej rozłożone, sama opowieść jednak niewiele na tym zyskuje. Scorsese jest niewolnikiem własnego stylu, przez co "Hugon" dużo traci.
Jednak tym, co mnie przeszkadzało najmocniej jest to, że reżyser jeszcze bardziej niż samemu sobie, zawierzył technice. Scenografia i efekty specjalne miejscami zapierają dech, zdjęcia dopieszczone są do granic możliwości. Scorsese zrobił bodajże najbardziej efektowny film w swojej karierze. Jednak podobnie jak naprawiany przez Hugona robot, sam film poza genialna konstrukcją pełną trybików nie posiada duszy, a filmowa magia sprawia wrażenie spreparowanej, niczym trup z kostnicy, który został po mistrzowsku przypudrowany. Brzmi to nieco banalnie, ale tak właśnie czułem się oglądając „Hugona”. Scorsese zafundował nam ładną, nostalgiczną podróż w czasie, sprytnie maskując bezduszność swego dzieła.

Skłamałbym jedna pisząc, że film mi się nie podobał. Jednak najwięcej przyjemności dały mi wątki podoczne, jak historia nadzorcy kolejowego i kwiaciarki Lisette czy wizyty w niezwyklej księgarni pana Labisse. Takie smaczki nadały „Hugonowi” charakteru. Jednak jako całość, ten wielki hołd złożony pasji, nie ujął mnie tak, jak mógłby to zrobić, gdyby reżyserią zajął się ktoś inny. Ktoś, kto zamiast preparować magię, tchnąłby ją naprawdę w tę opowieść.

Moja ocena: 7/10

wtorek, 21 lutego 2012

M jak morderstwo / Dial M for Murder (1954)

[DVD/INNE]



Nie jestem fanem Hitchcocka, ale jestem (a może raczej swego czasu byłem) fanem dobrego kryminału, a „M jak morderstwo” uchodzi za wybitne osiągnięcie zarówno słynnego reżysera, jak i popularnego gatunku. I musze przyznać, ze sama intryga pomyślana jest pierwszorzędnie, głownie dzięki przekonywującej kreacji Millanda, który znakomicie zagrał kogoś, kto zaplanował zbrodnię (prawie) doskonałą. Nawet udało mu się wzbudzić pewną moją sympatię, mimo występku, którego się dopuścił. Szkoda zatem, że zakończenie psuje tę całkiem misterna intrygę. Mam wrażenie, że na silę usiłowano wepchnąć tu niemalże przypowieść o tym, że zbrodnia ma krótkie nogi, a rozwiązanie zagadki pojawia się tak łatwo, że aż trudno powstrzymać kręcenie głową, bowiem robi się z widza troszkę idiotę, tak jak z czytelnika komedii Moliera, gdzie nawet najbardziej zawiłe intrygi kończyły się przygłupim happy endem. 

Nie spodobała mi się postać grana przez Kelly. Początkowo romans nadawał jej kolorów, jednak później z każdą minutą zamieniała się w coraz bardziej mdłą niewiastę - w sumie dość typową dla kina tamtego okresu, którą najchętniej kopnęłoby się w dupsko, aby się ogarnęła. W pewnych miejscach denerwowała mnie też muzyka, która psuła klimat filmu. Postać inspektora Hubbarta przemyciła już dostatecznie dużo humoru, nie trzeba było „pomagać” jeszcze muzyką. Ostatecznie zatem „M jak morderstwo” to kino dobre, ciekawe, nie nużące, ale zepsute obawa, aby film nie był zbyt mroczny? Dlatego mimo wszystko wolę „Gasnący płomień”, który zresztą w kilku miejscach jest podobny do tego filmu. 

Moja ocena: 7/10

poniedziałek, 20 lutego 2012

Pokojówka na Manhattanie / Maid in Manhattan (2002)

[DVD/INNE]


Jennifer Lopez kiedyś siliła się na bycie królowa komedii romantycznych, zostawiając nam – niestety – w spadku kilka średnich filmów, kilka złych i kilka najgorszych, jakie w ubiegłej dekadzie powstały. „Pokojówka na Manhattanie” zdecydowanie zalicza się do tej ostatniej grupy. Kiepska wariacja na temat Kopciuszka (znowu), w której w dodatku role powierzono jednej z najgorzej dobranych par miłosnych jakie kiedykolwiek widziałem. Więcej chemii jest między mną a kubkiem do kawy niż między Lopez i Fiennesem, którego ma się ochotę strzelić w łeb za te jego spojrzenia spod znaku „ktoś włożył mi korek w tyłek”. jedynie Miranda Richardson i Marissa Matrone, z pomoca Tucciego, ratują ten film.

Moja ocena: 3/10

Zupełnie inny weekend / Weekend (2011)

[KINO]

Cieszę się, że toruńskie centrum sztuki współczesnej ma całkiem zróżnicowany, ciekawy repertuar, dzięki któremu zobaczyłem tam takie filmy jak „Wyśnione miłości”, „Drzewo życia” czy „ Pożegnania”. Teraz zaś do grona tych zacnych obrazów śmiało mogę dołączyć „Zupełnie inny weekend”.
Lubię takie kino, w którym granica między filmem, a doświadczeniem jest ledwie widoczna, a miejscami nawet zanika.  Lubię filmy, w których o uczuciach mówi się bezpretensjonalnie, nawet lekko i to wcale nie znaczy, że banalnie, bowiem udaje się dotknąć czasem naprawdę trudnych tematów.  W końcu lubię filmy, w których bardziej podglądamy niż oglądamy bohaterów, dzieląc na chwilę ich intymność.  Haigh potrafił opowiedzieć te historie o weekendowym „związku” dwóch facetów w sposób daleki od banalności, co samo w sobie jest już pewnym osiągnięciem. Potrafił pokazać seks dość otwarcie, ale nie odzierając go z pewnej zmysłowości, czy stworzyć bohaterów, do których miałem ambiwalentny stosunek i mimo że od początku wiadomo było, jak film się skończy, nie przeszkadzało mi to im kibicować. Do tego Urszula Pontikos znakomicie sfotografowała ten film, a dwaj główni aktorzy zagrali naturalnie; tworząc postaci bardzo autentyczne. Kawał naprawdę porządnego, delikatnego kina, które na 100% znajdzie się na mojej półce z płytami dvd.

Moja ocena: 7+/10

X-Men Geneza: Wolverine / X-Men Origins: Wolverine (2009)

[DVD/INNE]


Co za katorga! „Ostatni bastion” był lekko rozczarowujący, ale przy „genezie” śmiało może uchodzić za arcydzieło kina komercyjnego. Szczerze mówiąc, oglądając  film o Loganie cały czas nie opuszczało mnie wrażenie, że oglądam kiepską parodię, a nie blockbustera z gwiazdami. Tym bardziej pokłony należą się Vaughnowi za to, że „Pierwszą klasą” tchnął nowe życie w serię, która dzięki „Wolverine’owi” straciła nawet pozory przyzwoitości. To najgorszy  blockbuster od czasu niesławnej „Wojny światów” Spielberga. Że tez Jackamowi chciało się tyle pracować na siłowni, aby zagrać w takim bagienku. 

Moja ocena: 2/10

sobota, 18 lutego 2012

Wciąż ją kocham / Dear John (2010)

[DVD/INNE]


Sparks to być może największy grafoman współczesnej literatury amerykańskiej. Brak talentu oczywiście nie przeszkodził mu w sprzedaży milionów książek. „Pamiętnik” to być może najgorsza książka, jaką w życiu czytałem, jednak filmowa adaptacja była znośna. Hallström jest rzemieślnikiem raczej pośledniej klasy i nie miał tego wyczucia co Cassavetes. „Wciąż ją kocham” to banalna i do bólu mdła opowieść, której nawet Walentynowa dyspensa niewiele pomogła. Nawet główna para aktorska, ludzie, których mniej lub bardziej lubię – działali mi na nerwy, bo albo uznali, że wystarczy im ładnie wyglądać, albo byli na tyle mądrzy, że wiedzieli, że z tak debilnych bohaterów i tak niewiele wyciągną. Jedynie Jenkins miejscami ratuje sytuacje, jego wątek był zdecydowanie najciekawszy. Ale to i tak za mało, abym nie miał poczucia, że straciłem czas w naprawdę kiepski sposób.


Moja ocena: 3/10 

Dwie szuflady (2005)

[TV]


Jestem świeżo po lekturze „Kręgów obcości”, w których Głowiński o tym filmie dokumentalnym wspominał. Postanowiłem więc go zobaczyć, mając świadomość, że to produkcja telewizyjna, będzie więc miała wszelkie naleciałości filmów tworzonych na zlecenie telewizji.  W sumie do filmu Strękowskiego mam jedno, ale fundamentalne zastrzeżenie. Wydaje mi się, że głównym założeniem filmu było ukazanie tego, jak wyglądała praca naukowca w czasach prlu; kiedy z wiadomych przyczyn pewnych rzeczy nie można było publikować, a nawet samo trzymanie ich w domu nie było do końca bezpieczne. Temat tak zwanego „drugiego obiegu” jest bardzo obszerny i poświęcając mu godzinny dokument i tak tylko liznęłoby się powierzchni. Tymczasem reżyserowi bardzo zależało, aby film mówił jak największą ilością głosów, dorzucił więc i kilka elementów z biografii Głowińskiego, np.  pobyt w getcie. Przez to w 54 minutowym dokumencie mamy kilka puzzli, które niby do siebie pasują, ale trudno wywnioskować, jaki obraz tworzą. Lepiej dobrze opisać jeden temat, niż chwytać się kilku jednocześnie i nie wychodzić poza ogólniki. Chociaż może dla osób zupełnie nie czytających rzeczywiście takie filmy stanowią jakieś novum?     

Moja ocena: 6/10

Wrecked (2009)

[DVD/INNE]


Żyjąc w czasach, w których każdy, kto ma trochę zaskórniaków, może kupić kamerę i nakręcić tak zwany „film”, trzeba być przygotowanym na sytuacje, że owe „dzieła” będą szczytowymi osiągnięciami grafomanii. Czasem nawet takie dzieła potrafią śmieszyć swoją nieudolnością, jednak „Wrecked” nawet do tej grupy nie należy. To „film” tak zły, że jego autorzy powinni mieć dożywotni zakaz nawet myślenia o zrobieniu kolejnego dzieła. Od pretensjonalnego tytułu począwszy na całkowicie nieudolnej ‘grze” aktorskiej skoczywszy; „Wrecked” jest obrzydliwym filmidłem, przy którym widok gnijących ciał koni po XIX-wiecznej bitwie byłyby miła odmianą. Do tego aktorzy mieli dziwny pomysł, że oglądanie ich co chwilę masturbujących się czy uprawiających seks kogokolwiek zainteresuje. Ale nawet większość filmów porno prezentuje wyższy poziom i twórcy z ekipą powinni pójść do nich na korki.

Jest jeden plus, że obejrzałem ten film. Nic gorszego w tym roku już nie zobaczę, dalej może być już tylko lepiej.

Moja ocena: 1/10 

wtorek, 14 lutego 2012

Żelazna dama / The Iron Lady (2011)

[DVD/INNE]


„Żelazna dama” to jeden z tych filmów, które powstały po to, aby kos dostał Oscara. W tym przypadku chodzi o Meryl Streep, której trzecia statuetka bezsprzecznie się należy. Szkoda tylko, że w tej pogoni za nagroda sam film został potraktowany pretekstowo. Lloyd siląc się na oryginalność formy stworzyła dzieło, które jest bezkształtnym bohomazem, bardzo meczącym. Chyba już wolę szablonowe, przeciętne biografie niż takie – wypływające z potrzeby oryginalności – filmowe zakalce. Ponadto, zdjęcia i montaż miejscami wyglądają na tworzone pod wpływem. Zwłaszcza zbliżenia są nadużywane i wykorzystywane w miejscach najmniej do tego pasujących. Fabuła filmu ma poziom znacznie niższy niż artykuły z wikipedii. Jedyne, co ratuje ten film przed upadkiem, to właśnie Meryl. Jest wspaniała, jak zwykle zresztą. Ta rola to potwierdzenia jej talentu niemalże w całej jego rozciągłości i mam gorąca nadzieję, że statuetka w końcu do niej powędruje. Szkoda tylko, że jej talent jest klejem spajającym istnie śmietnikowe elementy (no, może poza muzyką). Film to bowiem niedobry, będący naprawdę kiepską wariacją o życiu pani premier.

Moja ocena: 4/10

poniedziałek, 13 lutego 2012

Rio (2011)

[DVD/INNE]


Tę animację miałem obejrzeć tylko po to, aby czymś zająć trochę czasu po południu, tymczasem okazała się naprawdę niezła rozrywka. Karnawał barw czasem może przyprawić o pozytywny zawrót głowy. Sama opowieść, trochę schematyczna, ale prowadzona jest z werwą, tak, że praktycznie się nie nudziłem.  Bardzo spodobał mi się Blu, w czym wielka zasługa Eisenberga, którego głos był idealny dla tej postaci. Na pewno nie jest to bajka odkrywcza, ale zdecydowanie lepsza od ostatnich odsłon „Epoki lodowcowej”. Szkoda, że twórcy tak nieśmiało korzystali z konwencji musicalowej, podejrzewam, że gdyby odważniej z niej czerpali, bajka spodobałaby mi się jeszcze bardziej – a przecież hathaway ma ładny głos, można było go lepiej wykorzystać. Tematyka prorodzinna też do mnie szczególnie nie przemówiła, miejscami była nieco zbyt nachalna.  

„Rio” nie jest animacją, do której będę wracał co roku, ale jako jednorazowa rozrywka sprawdza się nieźle.

Moja ocena: 7/10

Piotruś pan / Peter Pan (92003)

[DVD/INNE]


„Piotruś Pan” to bardzo mądra, polifoniczna opowieść, należąca jedna do tych, które wymagają szczególnego skupienia i talentu od scenarzysty i reżysera. Dlatego też rzadko zdarza się, aby ta historia ukazana została z należytym wyeksponowaniem najważniejszych wątków i idei. Hogan niestety nie sprostał zadaniu. Stworzył film chaotyczny, w którym ginie duch opowieści. Tworzy film zbyt nierówny, zbyt powierzchowny. Rozczarowuje też strona techniczna. Film miał potężny budżet, a miejscami wygląda, jakby zrealizowano go za 1/3 rzeczywistych Śródków. Owszem, są momenty, gdzie udaje się spreparować klimat baśniowości, ale nawet one są rzadkie. Film nie ma jednolitej stylistyki.

Dzwoneczek jeszcze nigdy nie była tak denerwująca, w ogóle mimika którą serwują nam aktorzy czasem przyprawia o torsje. Jedynie muzyka Howarda i zdjęcia McAlpine’a (którego styl lubię) wybiją się ponad ten chaos i są bardzo udanymi ilustracjami.

Dzieciom film może się spodobać. Niewymagającym rodzicom również. Jednak dla tych, którzy tak jak ja, żywią do Piotrusia spory sentyment, obraz Hogana będzie nieco meczącą wyprawą do Nibylandii ( a miejscami jest to Nibylandia dla ubogich).

Moja ocena: 6/10

piątek, 10 lutego 2012

Dzieciaki / Kids (1995)

[DVD/INNE]



„Dzieciaki” to jeden z głośniejszych filmów lat 90., dla pewnych grup społecznych wręcz pozycja kultowa. Ja sięgnąłem po film tylko dla Sevigny, którą bardzo lubię i cenię.
To, co jest chyba największą zaleta tego filmu, to dość znaczne wycofanie się reżysera, który praktycznie pozwala temu obrazowi opowiadać się samemu. Bardzo często odczuwałem wręcz paradokumentalny klimat tego filmu. Nie ma tu zbyt wiele moralizatorstwa, oceniania bohaterów. Pod wieloma względami film ten przypomina reportaż. Dziś kilku aktorów występujących w tym filmie już nie żyje, z różnych przyczyn, co tylko pokazuje jak bardzo autorzy zbliżyli się do prawdy. „Dzieciaki” są dość mocne, ale nie przesadzone. Nie jesteśmy tu katowani widokiem rozkładu dzisiejszej młodzieży, dzięki nie dramatyzowaniu na siłę, co nie zmienia faktu, że to, co widzimy budzi wstręt i mocny sprzeciw. Trochę jest to też obraz jednostronny. W życiu bohaterów nie ma miejsca na nieskrępowaną radość, jak i ekstremalnie negatywnie (odczuwane) przeżycia (nawet gwałt dyktowany jest bardziej nudą niż niepohamowanym popędem). Wszystkie emocja są letnie, ale też nie ma się co dziwić, w końcu to obraz ludzi niedorozwiniętych emocjonalnie (chociaż to spore uproszczenie z mojej strony).

Moja ocena: 7+/10   

Albert Nobbs (2011)

[DVD/INNE]


Jeszcze nie tak dawno temu, nowonarodzone dziecko miało przed sobą dwie podstawowe możliwości: urodzić się w rodzinie bogaczy i przy odrobinie szczęścia (o ile ojciec lub mama nie byli uzależnieni od hazardu lub opiatów) przeżyć życie w dostatku i zbytku, albo mieć pecha i być dzieckiem służącej, lokaja i praktycznie być skazanym na ten sam los. 

Dla mnie „Albert Nobbs” jest o wiele ciekawszym filmem, jeśli rozpatrzymy go w kategorii mini fresku obrazującego społeczeństwo sprzed narodzin silnej klasy średniej, aniżeli portret tylko i wyłącznie głównej bohaterki. Rozpatrując tylko ten drugi aspekt, wciąż otrzymamy film niezły, ale nie do końca zadowalający. Reżyser narzucił swojemu dziełu formę ocierającą się (ale tylko ocierająca się) o mozaikową konstrukcje filmową, za którą nie przepadam. Jej użycie ma większy sens, kiedy weźmie się pod uwagę ów pierwszy, dla mnie ciekawszy i ważniejszy, aspekt filmu.

Fabularnie „Nobbs” to raczej sztampowy obraz (tak, mimo płci głównego "bohatera"). Trudno mi też do końca ocenić aktorstwo Close, a to przez charakteryzację, która wyświadcza jej trochę niedźwiedziaą przysługę (no, ale ona ma chyba najmniejsze szanse na Oscara w tym roku, bo walka i tak rozegra się między Streep i Williams, Davis przypadła rola czarnego konia, bez podejrzeń o rasizm proszę:P). Największym zaskoczeniem jest dla mnie Wasikowska. Wciąż uważam ją za nieco niedorobioną, młodszą wersję Paltrow, ale po „Alicji” myślałem, ze utonie, a tymczasem dziewczyna radzi sobie naprawdę dobrze.

„Albert Nobbs” plasuje się gdzieś pomiędzy niezłym, a bardzo dobrym kinem. Wiele osób znajdzie w nic coś ciekawego dla siebie; mnie zaciekawił właśnie wątek społeczny, ale równie dobrze można bronić np. wartości filmu w kwestiach feministycznych chociażby. Niemniej, raczej szybko o nim zapomnę.  

Moja ocena: 7/10

Służące / The Help (2011)

[DVD/INNE]


Nie raz, nie dwa wdawałem się w, dość bezsensowne, dyskusje próbując przekonać niektórych z moich znajomych, że Stany nigdy nie były , jak i dziś nie są, oaza tolerancji. Z przyjemnością pokazałbym im wszystkim „Służące”, nawet jeśli usłyszałbym później, że to „czarna propaganda”. Zresztą czy od czasów pokazanych w filmie Aż tak wiele się zmieniło? Owszem, jest lepiej, ale i tak praktycznie każde większe miasto w USA ma dziś swoja „czarna dzielnicę”. No, ale temat problemów rasowych jest zbyt skąp likowany, aby go tutaj omawiać.

Sam film spodobał mi się. Nawet jeśli miejscami przypomina opowiastkę na dobranoc o zwycięstwie dobrych nad złymi, jakby scenarzyści bali się pokazać zbyt wiele przemocy, zła. Na szczęście występujące w „Służących” aktorki poradziły sobie na tyle dobrze, że z łatwością rekompensują pewne rozwiązania fabularne. Film ma jedną z najmocniejszych (może nawet najmocniejszą) ubiegłorocznych obsad aktorskich, jakie widziałem. Gorąco trzymam kciuki za  Jessicę Chastain, która w zeszłym roku miała dwie świetne kreacje, a w „Służących” udowodniła, że radzi sobie tak samo dobrze w różnych typach filmów (nawet jeśli jej rola troszkę za bardzo przypominała mi kreację Collette z „Godzin”).  Zresztą wszystkie główne role w filmie zagrane zostały koncertowo i aktorstwo uważam za najmocniejsza stronę filmu. Można by co prawda ponarzekać, że tempo opowieści jest troszkę leniwe, miejscami robi się nieco ckliwo, a całość zrobiona jest w „niedzielnej” konwencji, ale akurat tym razem specjalnie mi to nie przeszkadzało.
 
„Służące” to bardzo porządnie zrobiony, koncertowo zagrany film o sile woli, równościach i ich braku, pokazujący też, chociaż w sposób bardzo ograniczony, miałkość życia gospodyń domowych w latach 50. i 60 XX wieku. Dla fanów świetnego aktorstwa pozycja nie do ominięcia. 

Moja ocena: 8/10    

wtorek, 7 lutego 2012

Griff the Invisible (2010)

[DVD/INNE]


Kurcze, jaka to przyjemność zobaczyć prosty film z sympatycznymi bohaterami, który mówiąc o kilku rzeczach jednocześnie zachowuje swoją naiwność. Griff i Melody to jedna z najsympatyczniejszych par ekranowych, jakie w tym roku widziałem. Oboje żyją w nieco alternatywnej rzeczywistości, która napędzana jest siła ich wyobraźni. Wyobraźni, którą otoczeniu wcale nie jest tak łatwo zrozumieć i zaakceptować. Jeżeli jednak mają być w życiu szczęśliwi, to tylko na własnych warunkach, we własnym świecie.  

Spodobali mi się bohaterowie, jak i sama historia. Dobrze, że reżyser pokazali, iż życie w swoim świecie przychodzi z ceną, i wcale nie oznacza sielanki, jakby czasem mogła nam się wydawać. Miejscami obraz robi się nieco zbyt oczywisty (jak w scenie dialogu między Melody i bratem Graffa w samochodzie, jak dla mnie to było zbędne). Montaż w kilku miejscach zgrzyta, i mimo że film ma swój klimat, to zabrakło mi charakteru, bardziej wyraźnego stylu czy troszkę bardziej rozbudowanych postaci drugoplanowych. Ale i tak bawiłem się przednie, bo to kawał dobrego kina. 

Moja ocena: 7/10

PS. ale miałem uśmiech na twarzy, kiedy zobaczyłem mistrzyni Ashkę z "Dwóch światów" w roli matki Melody. Jednak nie udało jej się podbić świata i musiała założyć rodzinę:d 

niedziela, 5 lutego 2012

American Horror Story Seria 1 (2011)

Biedny Murphy. Kiedyś robił przyzwoite seriale jak „Asy z klasy”, czy naprawdę dobre kino, jak na przykład „Biegając z nożyczkami”. Dziś serwuje nam niestrawne „Jedz, módl się, rzygaj”, irytujące „Glee”, czy  swoje najnowsze dziecko z zespołem Downa, czyli „American Horror Story”.
Jak to zazwyczaj bywa, pomysł jest niezły. Szkoda tylko, że prawie wszystko inne leży. Serial miejscami nawet nie igra z logiką, tylko ma ją głęboko w czterech literach. Britton ze swoją napuchniętą twarzą wygląda jakby parodiowała Fergie, Quinto (dla którego sięgnąłem po ten serial) szarżuje w co drugiej scenie, zresztą zamiast skupiać się na jego grze czułem się napastowany przez jego gęste brwi. Fabularnie „American Horror Story” jest popłuczynową mieszanką „Szóstego zmysłu”, „Amityville”, „Lśnienia”, "Dziecka Rosemary" w dodatku montowaną przez kogoś z problemem narkotykowym. Całość przed upadkiem ratuje tylko Jassica Lange, która jest fenomenalna. Podejrzewam, że wycisnęła ze scenariusza znacznie więcej, aniżeli tam było. F. Conory też zatarła fatalne wrażenie po małej, ale jakże wkurzającej roli w piątej serii "Gotowych na wszystko", gdzie grała do granic bólu sztucznie.

Nie spodziewałem się też, że Murhpy zrobi serial tak konserwatywny. W końcu (prawie) wszyscy mieszkańcy domu mają kłopoty z przestrzeganiem dekalogu, w efekcie czego giną. Czy to chirurg usuwający ciążę, czy gospodyni, która sypiała z panem domu, czy w końcu para obrzydliwych gejuchów:D tak, Murphy zdecydowanie zrobił ukłon w stronę republikańskiej widowni.  

Seksowna Alexandra Breckenridge, w roli bardzo niegrzecznej gospodyni.
Teddy Sears, ciacho serii



No, ok, czasem robi się coś jakby „klimatycznie”, ale to marna pociecha. Po drugi sezon na 99% nie sięgnę. W „Czystej krwi” było przynajmniej soft porno, więc wiem, czemu ludzie to oglądali. AHS po prostu męczy i rozczarowuje.

Moja ocena: 5/10

Dziewczyna z tatuażem / The Girl with the Dragon Tattoo (2011)

[DVD/INNE]


 Jej, Amerykanie to jednak naród prosty w obsłudze. Wystarczy mi dać klimatyczny kryminał, w którym znajdą trochę golizny i odrobinę perwersji, zagadkę dla ubogich intelektualnie, a już pieją z zachwytu. Fincher zamienił się w czołowego gawędziarza Hollywoodu. Jego filmy trąca na dynamice, jednak idealnie pasują na długie, mroźne wieczory, kiedy ma się trochę czasu do stracenia. W przypadku „Dziewczyny z tatuażem” niestety reżyser przedobrzył. Film jest rozwleczony do granic możliwości. Dwa razy prawie przysnąłem, a biorąc pod uwagę przynależność gatunkową filmu to raczek kiepska rekomendacja. Sama tajemnica nie budzi ani odrobiny zainteresowania i jest raczej drugorzędnej jakości (zresztą, mimo że co chwile się do niej wraca miałem wrażenie, że i znaczenie jej w filmie jest drugorzędne). Ciekawsi są już sami bohaterowie.
 Jakim cudem Mara dostała nominację do Oscara, nie wiem. Owszem, jest niezła, ale takich ról co roku jest kilkanaście, albo i kilkadziesiąt. W montażu nie wszystko mi grało, za to zdjęcia są wyśmienite i grają pierwsze skrzypce, jeżeli mówimy o budowaniu klimatu filmu (bo muzycznie „Dziewczyna” nie robi najmniejszego wrażenia). Zauważyłem tez, że Joely Richardson wypływa na coraz szersze wody, ciekawe czy jeszcze zdąży zrobić karierę. 


Wiem, że seria książek Larssona to swoisty fenomen, ale ten film nie sprawił, że pożałowałem tego, że po nie nie sięgnąłem. Już „Autor widmo” Polańskiego bardziej mi się podobał, a przecież i tamtemu filmowi brakowało wiele do doskonałości.

Moja ocena: 6/10  

sobota, 4 lutego 2012

Immortals. Bogowie i herosi 3D / Immortals (2011)

[DVD/INNE]


W filmach Singha tradycją już chyba się stało, że podoba mi się zazwyczaj strona wizualna. Reszta jest mniej lub bardziej kulawa, jednak zarówno „Cela” jak i „Magia uczuć” broniły się różnymi elementami na tyle dobrze, że uważam je za obrazy przyzwoite. „Immortals” to film, którym reżyser wreszcie postanowił pójść na całość w jedną, sprecyzowaną stronę – wizualnie mogącego zachwycić tępego widowiska.


Podejrzewam, że niejedna para oczu podczas seansu odnalazła ziemie obiecana reżyser pozostał wierny swojemu wizualnemu credo,  ale nie stoi w miejscu i do elementów znanych dodaje też trochę nowych motywów, chwytów – szkoda tylko, ze tak bardzo zapatrzył się na „300”. Mnie jednak już znudziły się te podrasowane komputerowo kadry, zabawy kolorami, i inne bajery. Do tego przemoc jest tak cholernie sztuczna, że nie robi absolutnie najmniejszego wrażenia. Nie wykorzystano kategorii wiekowej R, a jedyna scena erotyczna w filmie wieje nudą. Do tego  dość denna fabuła, bardzo powierzchowne, bazujące na schematach portrety psychologiczne postaci. Jakby tego było mało, w finale roi się od scen głupich, a egoizm naszych bohaterów sprawia, że ja w sumie nie miałbym nic przeciwko, gdyby wszyscy zginęli. Przynajmniej nie byłoby szans na sequel.



Na plus zalioczyć można, że od czasu „300” na jedym ekranie superprodukcji nie paradowało tyle apetycznych torsów. Henry jest przepięknym facetem (o ile nie stroi głupich min) i nadaje się do blockbusterów. Potencjału siłowniowego Lutza, niestety, nie wykorzystano, no ale trzeba było coś zachować na cześć drugą:P

Moja ocena: 5/10

21 (2008)

[DVD/INNE]



Zupełnie przypadkiem obejrzałem dzień po dniu dwa filmy ze  Sturgessem w roli głównej. Uważam, że to naprawdę przyzwoity aktor, ale od czasu „Across the Universe” mam do niego dziwną niechęć. „21” ani „Jeden dzień” niestety nie zmienią tego stanu rzeczy, pomijając fakt, że oba filmy są poniżej przeciętnej. „21” nie jest niestety ani filmem ciekawym, ani inteligentnym. Kiedy zobaczyłem jak bohater chowa pieniądze, setki tysięcy dolarów, w pokoju to nawet cieszyłem się później, że go okradli. Taka głupota powinna być karalna. Końcowy „zwrot akcji” bardziej śmieszy łopatologią niż zaskakuje. Ja niestety mocno na tym obrazie się nudziłem. Aktorzy co prawda nie położyli ról, ale to marne pocieszenie, bowiem zbyt wiele do grania nie mieli.  

„21” można obejrzeć, jeśli jest się chorym, a w telewizji znów puszczają powtórki wiekopomnych polskich seriali. O hazardzie zrobiono przecież tyle lepszych filmów.  

Moja ocena:5/10

piątek, 3 lutego 2012

Jeden dzień / One day (2011)

[DVD/INNE]


Nie lubię Sturgessa (chociaż aktor z niego nawet niezły), nie przepadam też za Hathaway. Dlaczego więc sięgnąłem po „jeden dzień”? Z bardzo, bardzo prozaicznego i nawet płytkiego powodu. Plakat do tego filmu uważam za jeden z najlepszych, jakie w poprzednim roku widziałem.

„Jeden dzień” na nawet przyzwoitą formę. Pokazanie pary bohaterów na przestrzeni wielu lat w jeden i ten sam dzień sprawiło, że przeskoki czasowe jakoś da się przełknąć, nie gubi się ciągłości świata bohaterów. Oni sami byli przyczyna mojej nieustannej irytacji. Dexter to dupek, ok., i tacy być musza. Ale Emma wcale nie jest ciekawszą postacią od niego. W gruncie rzeczy, oboje są siebie warci. Dlatego też po przesadnie (i zupełnie niepotrzebnie) melodramatycznej końcówce nie umiałem ani żałować Emmy, ani współczuć Deksowi. Poza tym, obraz Scherfig bazuje na podobnej siatce schematów, jak chociażby „Zmierzch”. Po prostu lepiej je maskuje. Lepiej nie oznacza jednak wystarczająco dobrze.   

„Jeden dzień” miejscami ma swój urok, nie wykracza jednak poza ramy opowieści dla nastolatek o emocjonalności zbudowanej na czytaniu „Cosmopolitanu” i słuchaniu Avril Lavigne. 

Niemniej, plakat nadal mi się podoba:)

Moja ocena: 6/10

PS. biedna Patricia Clarkson znów w roli matki. Nie znoszę patrzeć, jak ktoś taki się marnuje. 

Hancock (2008)

[DVD/INNE]


Po „Jestem legendą” do filmów z Smithem podchodzę już z minimalnymi oczekiwaniami. Dlatego początkowo „Hancock” był sporym, ale bardzo miłym, rozczarowaniem. Opowieść o superbohaterze, który wyświadcza społeczeństwu niedźwiedzia przysługę próbując zaprowadzić w mieście ład to niezły materiał na film. Do tego mamy faceta, który chce zbawić świat, ale jakoś nie do końca ma dar przekonywania, nieźle radzi sobie za to z public relations i postanawia zmienić image naszego nieporadnego superbohatera (co tez sporo mówi o świecie, w którym żyjemy).   
Film ma swoje zabawne momenty, w miarę sympatycznych bohaterów i wydawałoby się – przyzwoita historię. „Hancock” mógłby zatem być naprawdę godziwa rozrywką. Niestety scenarzyści robią nam psikusa i na całkiem ładna altankę spuszczają kilkutonową stertę złomu, czyli wątek miłosny. W tym momencie wszystko siada zanim tak naprawdę na dobre zdążyło wystartować i film zalicza wszystkie możliwe dziury, tak, że pod koniec tej przejażdżki człowiek ma trochę żałuje, że dał się skusić. Poza tym Eddie Marsan nie najlepiej sprawdza się w roli złego bohatera.  

Szkoda, że „Hancock” nie wykorzystał potencjału i stał się kolejna papką dla zajadaczy popcornu, zwłaszcza, że początkowo zapowiadał się na zupełnie inny, lepszy film. 

Moja ocena: 4/10

Giganci ze stali / Real Steel (2011)

[DVD/INNE]


Może dlatego, że jako dzieciak wolałem takie filmy jak „Stand by me” niż „E.T”, „Giganci ze stali” nie zrobiły na mnie większego wrażenia. Co nie znaczy, że nie bawiłem się na nich przednie i gdybym miał dziecko, to pewnie zabrałby je na taki film do kina. Przede wszystkim musze pochwalić dynamikę filmu. Sceny walki zrobione są lepiej niż we większości filmów o boksie, jakie widziałem. Emocje miejscami są wręcz namacalne. Do tego Jackman, którego lubię, spisał się znakomicie. I być może gdyby film był odrobinę krótszy (130 minut dla dzieciaków to chyba trochę za długo?) i nie zaliczył po drodze tylu schematów, to spodobałby mi się bardziej. Film ma dodatkowo kilka zabawnych i kilka w miarę wzruszających scen. Podejrzewam też, że niejeden chłopiec chciałby mieć takiego robo-kolegę:)

Nie rozumiem tylko dlaczego wybrano boks. Dla mnie jest to jedna z najdurniejszych dziedzin „sportu”. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego ludzie płaca kasę, aby pooglądać jak jeden facet pierze drugiego. To obrzydliwe.

Moja ocena:7/10