wtorek, 28 lutego 2012

Camelot (2011), Seria 1

[DVD/INNE]




Jako dzieciak lubiłem legendy arturiańskie. Później na długo o nich zapomniałem. Do czasu, aż literatura staroangielska siłą zaczęła sygnalizować swoja obecność w moim życiu i z racji studiów zacząłem zgłębiać mity: hebrajskie, skandynawskie, arabskie, greckie i rzymskie. Postanowiłem sprawdzić, co do zaoferowania ma serial „Camelot”. Jak się okazało, zgonie z moimi oczekiwaniami, niewiele. Ale do obiadu pasował całkiem nieźle.


Pomijam już, że mały budżet w prawie każdej scenie daje o sobie znać. Nie każda stacją stać na milionowe budżety. Problem „Camelotu” to przede wszystkim brak bohaterów. Początkowo miałem spore nadzieje, zwłaszcza wobec merlana. Magia nie jest traktowana w serialu bezkrytycznie. Ma swoja, straszliwą cenę, a mimo to pokusa jest silna. Merlin jest już doświadczonym przez życie człowiekiem, odebrał swoja lekcję. Wie, że nie warto. Stara się przestrzec Morganę, ale bezskutecznie. Szybko ten wątek zostaje porzucony. Postać Merlina z każdym odcinkiem rozczarowuje. Brakiem przezorności, wręcz lekkomyślnością. To już nawet nie demityzacja wielkiego maga, to zwyczajne odzieranie z resztek zainteresowania. Artur to chłystek, ale mnie osobiście to nie przeszkadzało. Ma to być wszak opowieść o przekształceniu dość samolubnego młodzieńca w mężczyznę, króla odpowiedzialnego za losy państwa. Chłopiec jednak nie jest gotowy na takie wyzwanie.  Może i zna dzieła filozofów, ale właściwy jego wiekowi egoizm jest jednak silniejszy. Tutaj twórcy tez nie potrafili wykorzystać potencjału. Jedyną naprawdę ciekawa, wręcz tragiczna postacią – rodem z greckich sztuk – jest Morgana. Opętana pasją władzy, gotowa na wszystko, by po nią sięgnąć. Im bardziej próbuje, tym bardziej widzi, że powinna porzucić obraną drogę. Jest jednak zbyt dumna, aby przyznać się do błędu. Sama na siebie zastawia pułapkę. Eva Green idealnie nadawała się do zagrania tej postaci, jedynego naprawdę wartościowego elementu serialu.

Peter Mooney - największe odkrycie serialu^^


Denerwował mnie brak realizmu epoki. Scena w której Ginwera rozmyśla o małżeństwie i miłości, lub strofuje ojca za to, że naruszył intymna przestrzeń jej pokoju są groteskowe. Podobnie jak śmierć chłopca „zrzuconego” przez Morganę – bardziej zabawnej śmierci od miesięcy nie widziałem. Trójkąt miłosny tez rozwiązano w najbardziej oczywisty sposób.

Jak już napisałem, do obiadu „Camelot” nadaje się całkiem nieźle. Ale tylko do tego. Hirstowi bardziej udali się jednak „Tudorzy”. Jakoś nie czuję żalu, że ten serial anulowano. 

Moja ocena: 6/10 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz