Jeden z najpiękniejszych filmów krótkometrażowych, jakie w życiu widziałem. Może nawet najpiękniejszy. Wspaniała, zaprawiona goryczą, bardzo intertekstualna opowieść o życiu, pasji, przemijaniu. Czasem nasza egzystencja, wbrew woli samych zainteresowanych, układa się inaczej, niż byśmy tego chcieli, się tego spodziewali. Czasem zastajemy „wrzuceni” w sytuację niechcianą, nową, trudną do usystematyzowania, ogarnięcia. Mamy wtedy przed sobą dwie drogi: albo poddać się rozpaczy, zniechęceniu, żyć bez sensu karmiąc się frustracją, albo nawet w takiej sytuacji spróbować znaleźć coś, co stanie się naszym kołem ratunkowym, bańką chroniącą przed zobojętnieniem i bezsensem.
Dla bohatera tej krótkometrażówki są to książki. Stają się one dla niego tym, co nadaje sens jego życiu, pomaga wstać z łóżka, nie poddawać się marazmowi. Jednak w tym ładnym obrazu jest miejsce na gorycz. Gdyby nie owo „wrzucenie” w daną sytuację, życie bohatera mogłoby potoczyć się inaczej, w zgodzie z innymi marzeniami, pragnieniami. Jest to trochę opowieść o „lubieniu tego, co się ma” a nie „posiadaniu tego, co się lubi”. Różnica jest przecież kolosalna. Jednak życie nie toczy się wedle naszych zachcianek. Czasem bywa ich jawnym zaprzeczeniem i wtedy musimy zdecydować, jak odnajdziemy się w, czasem tak brutalnej, rzeczywistości. Ten film to również opowieść o poświęceniu, dawaniu radości innym. Także o śmierci, i o tym, że koniec końców jesteśmy tylko małym elementem w barwnym witrażu życia. Zajmujemy miejsce, które nie było nasze i naszym nie pozostanie.
A to wszystko pięknie zilustrowane, zabarwione świetną muzyką i opowiedziane w zaledwie 16 minut. Niejeden pełnometrażowy film można by obdzielić znaczeniami tego cudownego obrazu. Zasłużony Oscar.
Moja ocena: 10/10 + film trafia do ulubionych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz