
Sam film spodobał mi się. Nawet jeśli miejscami przypomina opowiastkę na dobranoc o zwycięstwie dobrych nad złymi, jakby scenarzyści bali się pokazać zbyt wiele przemocy, zła. Na szczęście występujące w „Służących” aktorki poradziły sobie na tyle dobrze, że z łatwością rekompensują pewne rozwiązania fabularne. Film ma jedną z najmocniejszych (może nawet najmocniejszą) ubiegłorocznych obsad aktorskich, jakie widziałem. Gorąco trzymam kciuki za Jessicę Chastain, która w zeszłym roku miała dwie świetne kreacje, a w „Służących” udowodniła, że radzi sobie tak samo dobrze w różnych typach filmów (nawet jeśli jej rola troszkę za bardzo przypominała mi kreację Collette z „Godzin”). Zresztą wszystkie główne role w filmie zagrane zostały koncertowo i aktorstwo uważam za najmocniejsza stronę filmu. Można by co prawda ponarzekać, że tempo opowieści jest troszkę leniwe, miejscami robi się nieco ckliwo, a całość zrobiona jest w „niedzielnej” konwencji, ale akurat tym razem specjalnie mi to nie przeszkadzało.
„Służące” to bardzo porządnie zrobiony, koncertowo zagrany film o sile woli, równościach i ich braku, pokazujący też, chociaż w sposób bardzo ograniczony, miałkość życia gospodyń domowych w latach 50. i 60 XX wieku. Dla fanów świetnego aktorstwa pozycja nie do ominięcia.
Moja ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz