piątek, 27 stycznia 2012

Drive (2011)

[DVD/INNE]


Reakcja moich przyjaciół, którzy widzieli „Drive’a” kiedy ten wchodził do kin, sprawiła, że ja postanowiłem film sobie odpuścić. Z kolei zachowanie fanów filmu po oscarowych nominacjach tknęło mnie, aby jednak dać mu  szanse. I pewnie jeszcze długo sobie nie wybaczę tego, że do kina jednak nie poszedłem, bowiem „Drive” to jeden z tych filmów, które po raz pierwszy koniecznie trzeba obejrzeć na dużym ekranie.
Wystarczyło, że zobaczyłem różowy napis „Drive” na ekranie przy akompaniamencie piosenki „Nightcall” (kawałek wyprodukowany przez połowę Daft Punka) i sunące po ulicach zdjęcia Sigela a (prawie) zakochałem się w formie, w jaką Refn ubrał swoja opowieść. Kogoś, kto w znacznej mierze wychował się w stylistyce lat 80., i to niekoniecznie w jej najbardziej uznanej formie, „Drive” zmusi do miłości. Nawet trudno opisać jak cudownym przeżyciem dla moich zmysłów było oglądanie tego filmu. Kolory, kadrowanie, praca kamery, genialny dobór muzyki – to wszystko w mgnieniu oka doprowadza do estetycznego orgazmu, który trwa przez cały czas oglądania filmu. Gdyby oceniać tylko stronę techniczna „Drive” bez zastanowienia dostałby 10. Kłopoty zaczynają się, gdy zejdziemy na temat scenariusza, który jest niestety gówniany. Argumenty, że czerpie on ze stylistyki kina klasy B lat 80. nie do końca do mnie przemawiają. Postaci są rysowane tak gruba kreską, w dodatku w oczajebnych kolorach, że serce boli widza świadomego jak blisko wielkości ten film się znalazł. Niestety, fabuła i postaci to samobój dla „Drive’a”, który mi odebrał znaczną przyjemność oglądania tego filmu. Gdyby nie dobra gra aktorów, mogłoby się skończyć nieciekawie. Gosling (jak prawie zawsze) jest dość „wycofanym” aktorem, jednak taka gra czyni postać kierowcy jak najbardziej akceptowalną. Nie rozumiem za to zachwytów nad grą Brooksa. Owszem, zagrał nieźle, ale w żadnym wypadku nawet nie na nominację do Oscara (której całe szczęście nie dostał). Aktorsko najsłabszym gniewem jest tym razem Mulligan. Źle rozegrała tę postać, złych środków użyła by ją zarysować i to, że wątek miłosny w tym filmie jest tak odpychający dla wielu osób to po części jej wina. 

„Drive” przeniósł mnie na chwilę do lat 80. I jeśli jeszcze nie raz będę wracał do tego filmu, a jestem pewien, że będę, to głównie dla formy tego obrazu, która zniewala. Refn miał szansę stworzyć coś unikatowego, co można by postawić na półce tuż obok filmów jak np. „To nie jest kraj dla starych ludzi”. I ta sztuka prawie mu się udała. Opowieść o superbohaterze zza kierownicy, nawet przyjmując konwencję gatunkową, fabularnie kopie po jądrach. Szkoda. Niemniej, jeśli taki „Artysta” miałby dostać Oscara dla najlepszego filmu, to ja wolałbym na tym miejscu „Drive’a”, który jest zdecydowanie lepszym obrazem. Brak nominacji za zdjęcia, montaż, dźwięk, reżyserię pominę wymownym milczeniem. 

Moja ocena: 7+/10              

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz