Bette Davis to moja ulubiona aktorka okresu 30-50 XX wieku, jak i jedna z najlepszych aktorek amerykański w historii. Rola w „Mrocznym zwycięstwie” doskonale to ilustruje. Opowieść o godzeniu się ze śmiercią, utrata ukochanej osoby, opuszczaniu świata, który się kochało i brało z niego pełnymi garściami nie miła by połowy tej siły bez jej fantastycznej kreacji. Brent i Bogart są tylko tłem dla jej roli, co niestety jest po trosze wadą filmu. Obraz jest skonstruowany tak, aby wyeksponować postać Judith, co w połączeniu z grą Davis sprawia, że gdyby ją usunąć, to z filmu zostałyby tylko strzępy. Szkoda postaci drugoplanowych, zwłaszcza młodej Fitzgerald. Są one wykorzystane może w 40% i zamiast ubogacać film pełnią rolę dodatku do geniuszu Davis.
To w zasadzie jedyna duża wada tego filmu. „Mroczne zwycięstwo” ogląda się dobrze, ba, z filmów opowiadających o umieraniu, jakie znam, ten zaskakuje wyjątkową prostotą i delikatnością, brakiem nieznośnego patosu. W kilku scenach obraz nawet wzrusza. Warto go zobaczyć, szkoda jednak, że pozostałym postaciom i aktorom nie dano większego pola do popisu.
Moja ocena: 7+10
PS. nominacja do Oscara za muzykę to lekka przesada.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz