sobota, 14 stycznia 2012

Sherlock Holmes: Gra cieni / Sherlock Holmes: A Game of Shadows (2011)

[KINO]


Bałem się jak diabli iść na nowego „Sherlocka Holmsa”. Nie mogę sobie pozwalać na zbyt częste wypady do kina, staram się więc dość staranie dobierać repertuar. Dało się słyszeć głosy, jakoby kontynuacja była słabsza od części pierwszej, którą uważam za naprawdę dobre kino rozrywkowe. Zatem z bijącym sercem udałem się do CC i bardzo się zdziwiłem. Dla mnie „Gra cieni” nie jest wcale gorszym filmem od części pierwszej. Ba, jest nawet lepszym.

Fakt. Ritchie postawił tym razem na czystą akcję. Rzeczywiście „Gra cieni” nie ma tylu soczystych momentów co część pierwsza. Około-homoerotyczne napięcie między głównymi bohaterami też (prawie) gdzieś uleciało. W kategoriach kina rozrywkowego jednak dla mnie ta część to krok w przód. Fabuła pierwszej części była moi zdaniem nieco zbyt naiwna, a Strong jako czarny charakter tak już mi się opatrzył, że nie robi na mojej osobie zbyt wielkiego wrażenia. „Gra cieni” jest prostsza, ale i bardziej spójna pod względem fabuły, przez co wygodniej można usadowić się w fotelu. Harris jako prof. James Moriarty na pierwszy rzut oka nie ma w sobie nic demonicznego, szybko jednak można uwierzyć, ze to prawdziwy geniusz zła, głównie dzięki bardzo dobrej kreacji aktora. Do tego „Gra cieni” jest niesamowicie zabawna i ma fantastyczne tempo. Technicznie film trzyma poziom (chociaż trochę męczyły mnie te wszystkie ozdobniki) zabrakło mi jedynie bardziej wyrazistej muzyki (no ale Zimmer od dawna rozmienia się na drobne, eh). Fajnie, że „Gra cieni” nie kończy się jakąś porażająco-widowiskową sekwencją. Świetnym pomysłem było też dodanie postaci Mycrofta Holmesa^^
 
Poprzeczka po pierwszej części była zawieszona wysoko, ale „Gra cieni” sobie z tym poradziła. Dostaliśmy film zabawny, pełen witalności, podany w nieco innym sosie niż część pierwsza, ale jak dla mnie równie smacznym. Spielberg powinien iść na ten film do kina 10 razy  zobaczyć, jak dziś powinno kręcić się kino rozrywkowe zanim zaserwuje nam kolejny pasztet w stylu „Przygód Tin Tina”.

Moja ocena: 8/10     

PS. Podejrzewam, że scenarzyści i tak znajdą sposób, aby przywrócić Irene Adler do żywych w części trzeciej. Twórcy mogli też sobie darować ten motyw z szachami, który byłby może atrakcyjny ze 30 lat temu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz