„Purple Rain” nie jest filmem muzycznym. To bardziej fabularyzowany koncert. Trudno mówić tu o fabule czy bohaterach. Wszystko jest tutaj pretekstem, aby pokazać jak Prince tańczy, skacze, śpiewa, podskakuje etc, etc. Ja fanem muzyka nie jestem, chociaż przyznaję, że tytułowa piosenka jest kapitalna i w zasadzie cały film oglądałem dla niej. Nie przeczę, reżyserowi udało się zawrzeć w filmie trochę humoru. W pewnym sensie obraz ten to lata 80. w pigułce i jeżeli chciałbym kiedyś komuś pokazać na czy tamte czasy polegały, wedle jakich praw działały, to z pewnością byłaby to jedna z głównych pozycji po które bym sięgnął.
Nie zmienia to faktu, że bohaterowie i fabuła są nawet nie pretekstem, co wydają się dodane na siłę, niepotrzebnie. Każdy, po skończeniu gimnazjum, byłby w stanie napisać lepszy tekst i zbudować ciekawsze postaci. Scenariusz tego filmu to chyba jeden z najgorszych, jakie w życiu swoim widziałem zrealizowane na ekranie. Przy tym filmy z innymi wokalistami/wokalistami to szczyt perfekcji. Jedynym ciekawym wątkiem „Purpurowego deszczu” jest historia rodziców Kida. Smutna i przejmująca, chociaż ledwie zarysowana historia.
Można obejrzeć, aby poczuć klimat lat 80., posłuchać niezłej muzyki, ale gdyby ten film nigdy nie powstał, niewiele byśmy stracili.
Moja ocena: 5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz