Rozczarowanie krytyków najnowszym filmem Eastwooda tłumaczyć mogę chyba tylko oczekiwaniami zupełnie innego filmu. Z wszystkich zastrzeżeń jedno tylko broni się w moich oczach: reżysersko Clint robił już lepsze filmy. Nie znaczy to wcale, że „J. Edgar” to film zły, wręcz przeciwnie. W mojej opinii to lepsze kino niż niejeden nominowany do Oscara w tym roku film.
Eastwood i Black koncentrują się na bohaterze, a nie na historii (FBI) z nim związanej. Ta jest tylko tłem mającym wyostrzyć rysy postaci. Hoover wg twórców był postacią tragiczną, ale współodpowiedzialną za swój los. Potrafił stworzyć agencję, z która musieli się liczyć wszyscy, a nie miał dość odwagi, aby wałczyć o szczęście osobiste. Potrafił równie dobrze ranić ludzi, co zjednywać sobie ich wierność i posłuszeństwo. Hoover jest w tym filmie postacią trwającą na rozdrożu, znakomicie radząca sobie z podwładnymi, potrafiącą zauważyć to, co inni przeoczyli, a jednocześnie bezsilną wobec własnych ułomności i uprzedzeń. Bohater tego filmu jest niejednoznaczny. Przekracza granice prawa, jest zatwardziały w swym fanatyzmie, dzięki któremu jest w stanie wytłumaczyć wszystkie błędy, które popełnia.
DiCaprio stworzył pod batutą Eastwooda swoją najlepszą rolę od czasu „Aviatora”. Jest doskonały w oddawaniu różnorodności natury swego bohatera. Świetna jest również Watts jako wierna sekretarka, naoczny świadek zawodowych sukcesów i prywatnych upadków. Hammer również nie zawodzi, aktorsko „J. Edgar” to jeden z najlepszych filmów zeszłego roku. Eastwood sprawnie operuje planami czasowymi, które przeplatają się w filmie, o ile widz skupi się podczas seansu, nie będzie miał problemów z odbiorem, na pewno nie jest to obraz chaotyczny, jak niektórzy recenzenci pisali.
Moim zdaniem ten film to jedna z lepszych amerykańskich biografii ostatnich lat. Oczywiście, o ile ktoś ceni bohaterów pokazanych przez pryzmat nieoczywistości, a nie wzniosłe historie.
Moja ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz