
Jak dla mnie reżyser nie wykorzystał swoich postaci, zwłaszcza z drugoplanowych członków rodziny dało się więcej wycisnąć i wtedy film mógł być ciekawszy, zawłaszcza, że trwa ponad 2 godziny. Ale mimo wszystko „Miasto bez granic” oglądało mi się dobrze. Opowieść sama w sobie jest całkiem ciekawa i na szczęście prowadzona jest w sposób inny niż zrobiono by to w amerykańskiej produkcji. Do tego aktorom nie można nic zarzucić, Chaplin spokojnie dałbym za tę rolę nominacje do Oscara, Gómez też spisał się wyśmienicie. Leonardo Sbaraglia grając w „Spalonej forsie” razem z Noriegą stworzył magnetyczny, homoerotyczny duet, jeden z najlepszych w tej grupie. Tutaj wygląda, jak zwykle, przepięknie, ale też gra wiarygodnie.
Lubię kino hiszpańskie, dlatego po ten film sięgnąłem. Nie oczarował mnie, ale skłonił do kilku refleksji i seans zaliczam do udanych. „Miasto bez granic” to interesujący, niejednoznaczni bohaterowie, naznaczeni bólem, piętnem swoich życiowych wyborów. I chociaż trudno mi im współczuć, to na ekranie ich zmagania z sumieniem ogląda się naprawdę dobrze.
Moja ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz