sobota, 27 sierpnia 2011

Priscilla, królowa pustyni / The Adventures of Priscilla, Queen of the Desert (1994)

[DVD/INNE]


Oto przed państwem najbardziej zajebisty film, jaki w tym roku obejrzałem. Właśnie „zajebisty” to chyba najbardziej adekwatne określenie totalnego odjazdu, jakim bez wątpienia jest „Priscilla”.







Uwielbiam filmy, w których reżyser i aktorzy porzucają do szczętu asekuranckie pozy i dają widzowi totalną rozpierduchę. Miejscami tandetną, czasem wzruszającą, a przez cały czas nieprzyzwoicie zabawną. „Priscilla” dodatkowo jest prawdziwą bombą pozytywnej energii i optymistycznie nastawia do życia. Opowieść o trzech drag queens: podstarzałym transseksualiście i dwóch gejach naszpikowana jest genialnymi scenami i dialogami. Wybór 10 najlepszych sprawiłby mi wielką trudność. Jednak po kolorową, tandetną błazenadą kryje się coś więcej. „Królowa pustyni” to obraz, w którym humor  sąsiaduje z dość smutnym obrazkiem społeczeństwa (chociaż są czasem przebłyski nadziei). Szampańska zabawa przy piosenkach ABBY okraszona jest niejednokrotnie smutkiem, rozterkami, niepewnością. Życie drag queens to nie tylko występy w oczojebnych kreacjach. Myślę, że każdy znajdzie w tym obrazie coś dla siebie, jeżeli tylko spróbuje znaleźć to, co kryje się za makijażem i butami na obcasie.



Zupełnie dałem się porwać „Priscilli”. Nawet gdyby pomysły i dialogi rozdzielić na trzy inne filmy, to i tak każdy z nich miałby w sobie potężny zastrzyk dobrej zabawy. Główni aktorzy spisali się rewelacyjnie. Terence Stamp zagrał na nominację do Oscara, a może nawet więcej (ciekawe w jakim stopniu na tej kreacji bazowała Huffman w „Transameryce”). Gesty, mimika, ruch – wszystko dopracowane w najwyższym stopniu. Kostiumy są równie fantazyjne, co niesmaczne i odjazdowe.



Jedyne ale mam do trzech rzeczy: wątek z synem trochę topornie mi się oglądało; ideologicznie ok, jednak na ekranie wypada to nieco nachalnie. Po drugie, jak na film drogi trochę za mało fajnych bohaterów drugoplanowych (chociaż uzdolniona artystycznie Azjatka i jej genialny performance powaliły mnie na kolana). Na koniec, kilka scen jest zdecydowanie przydługich (np. pierwsze zepsucie się autobusu na pustyni). 



Póki co, obok „Co nas kręci, co nas podnieca” to najlepszy film, jaki w tym roku widziałem. Dla bohaterów „Królowej pustyni” nie ma świętości (no, może poza ABBĄ) i ograniczeń przez co obraz ten jest tak kapitalny.  Niesamowici bohaterowie (Elrond w sukience :D), ciekawa i mądra opowieść oraz podkręcone na maksa poczucie humoru i ocean kapitalnych pomysłów, które można by wymieniać w nieskończoność. Po tym filmie życie wydaje się bardziej kolorowe, bardziej znośne.   

Moja ocena: 9/10 + miejsce w ulubionych filmach  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz