„Spotkania na krańcach świata” to jeden z tych filmów, na których temat słyszałem same zachwyty. W innej sytuacji byłbym zdziwiony, ale tym razem jedno muszę przyznać, Herzog to całkiem zwinny uwodziciel.
„Spotkania” potrafią oczarować atmosferą spotkania z jakimś absolutem. Sakralna wręcz muzyka w połączeniu z niektórymi obrazami tworzy urzekającą mieszankę. Po tym filmie nietrudno zakochać się w wiecznie skutej lodem krainie.
Problem polega na tym, że wydawałoby się, że Herzog pragnie nakręcić film o ludziach, którzy z różnych przyczyn wybrali ten niegościnny zakątek Ziemi na swój dom. Jednak zdecydowanie za mało tu rozmów, ciekawych konwersacji; próby poznania tych ludzi i ich historii są bardzo powierzchowne. Reżysera zdecydowanie bardziej interesuje samo miejsce, aniżeli ludzie, którzy tam przebywają – jednak żadnemu z tych zagadnień nie poświęca wystarczającej ilości miejsca, stojąc w dość niezgrabnym rozkroku.
„Spotkania na krańcach świata” to swoiste doświadczenie, piękne i uwodzicielskie, ale doświadczenie o bardzo wąskiej perspektywie poznawczej. Dla mnie to trochę za mało. „Człowiek na linie” był lepszym dokumentem w 2009. Niemniej, warto ten film zobaczyć; ja nie dałem się jednak porwać tym wszystkim zachwytom.
Moja ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz