wtorek, 30 sierpnia 2011

Parnassus / The Imaginarium of Doctor Parnassus (2009)

[DVD/INNE]




Oh, dear. Po „Parnassusa” nie powinienem był w ogóle sięgać. Raz, że Gilliama nigdy nie ceniłem, dwa, moi znajomi, którzy widzieli film w kinie wydali mu jednoznacznie negatywną opinię. Trochę usprawiedliwiałem ją tym, że filmom Gilliama nie po drodze z produktom z fabryki snów i może nie każdy zdołał się „przestawić” na odbiór kina trochę odbiegającego od głównego nurtu. Nic bardziej mylnego.



Kardynalnym błędem „Parnassusa” jest to, że Gilliam całkowicie poległ jako reżyser. Film ma zbyt płynną konstrukcję, zbyt niewyraźne podziały między kolejnymi częściami. Obraz rozkręca się w nieskończoność niczym pociąg, któremu kończy się zapas węgla. Brak tu wyraźnego środka, brak punktu kulminacyjnego przez co film jest niebywale rozlazły i męczący. Ponadto, Gilliam zupełnie nie wykorzystał potencjału postaci szatana i Parnassusa. Diabeł jest w filmie znakomicie  przedstawiony. Nie jest tu mistrzem zła, demonem, a bardziej sztukmistrzem i hazardmistrzem. Nadal jest kusicielem, jednak to nie ludzka dusza go interesuj; on aktywizuje do gry, działania, kpi z ludzi, ale też bardzo ich potrzebuje. Parnassus natomiast jest bardzo niejednoznaczną postacią. Uzależniony od gier szatana nie jest zdolny oprzeć się nałogowi gry i zakładów, im wyższa jest stawka, tym bardziej nęcąca jest dla niego gra, nawet jeśli sam przed sobą się do tego nie przyznaje. Ich wzajemne scieranie się pod płaszczem niechęci jest fascynujące.  I gdyby na tym skupił się film, dałoby się go uratować. 



Natomiast wprowadzenie postaci Tony’ego  rozkłada go na łopatki. Z całym szacunkiem dla Ledgera, ale tu wypadł zupełnie nijako, a jego „przyjaciele” w osobach Lawa, Farrella i Deppa wcale nie spisali się lepiej. Depp powinien wziąć się za uczciwą aktorską pracę, bo jeśli nadal będzie błaźnił się w „Piratach”, to stracę do niego resztki szacunku. Z drugiej strony, nawet gdyby ktoś wybitnie odegrał postać Tony’ego to i tak nie zmieniłoby to mojego przeczucia, że jest to postać całkowicie zbędna. Całe szczęście, że Gilliam zatrudnił Lily Cole, ona bowiem zagrała naprawdę dobrze (tego, że Plummer mi się podobał pisać nie trzeba).



Nie starczyło mi już sił na przytłaczającą oprawę graficzną. Film oglądałem zresztą w towarzystwie dwóch innych osób i wyznania typu „wyłącz to gówno”, „lubiłam wcześniejsze filmych Gilliama, ale to jest kompletną porażką” oddawały też część moich odczuć. Za stary jestem, aby mydlić mi oczy ciekawą wizją, kiedy ona jest pusta. Na Boga, „Avatar” wizualnie podobał mi się bardziej (chociaż nie przeczę, że Oscar za scenografię "Parnassusowi" bardziej się należał), a Cameron przynajmniej potrafi trzymać w napięciu przez 3 godziny, mimo że i tak każdy wie, że jego wyprawa na Pandorę skończy się happy-endem. 

Moja ocena: 5-/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz