poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Czas, który pozostał / Le Temps qui reste (2005)

[DVD/INNE]


Filmy o podobnej tematyce, opowiadające o konfrontacji bohatera świadomego tego, że umiera z „czasem, który pozostał” to moim zdaniem jedne z najbardziej nieporęcznych filmowych tworów. Potrzeba niemało talentu i wyczucia, aby nie utonąć w kiczu i melodramatyzmie; uniknąć pokusy, aby mówić o zbyt wielu rzeczach jednocześnie, albo z kolei za bardzo wycofać się z opowiadanej historii. Ozon zawsze wydawał mi się trochę troglodytą, któremu ktoś kazał zrobić porządek w muzeum. Czasem odgadnie co gdzie powinno stać, jednak zazwyczaj albo zniszczy eksponat, albo zupełnie myli sekcje. Dlatego zarówno obawiałem się tego filmu, jak i bardzo chciałem go zobaczyć.



„Czas, który pozostał” to z pewnością najbardziej subtelny film Ozona, jaki dotychczas zobaczyłem. Strona audio-wizualna obrazu czasami naprawdę przykuwa uwagę (nawet te cholerne zbliżenia na ryjki aktorów da się przeżyć). Poupaud gra dobrze, nietrudno było mi kupić jego bohatera. Romain nie jest przecież typem, którego da się łatwo polubić, a mimo wszystko można złapać z nim nić porozumienia, unikając litowania się nad nim, szanując strefę bezpieczeństwa (dystans), który stara się sobie zapewnić. Romain wcale nie jest tak wielkim egotystą, za jakiego na początku można by go wziąć. To porządnie skonstruowana i dobrze zagrana postać.

 Ozon jednak pozostaje Ozonem nie swoją ozonowatością psuje film w kilku miejscach. Niedorzeczny i bezcelowy (kłócący się zresztą z innymi scenami) jest wątek bezpłodnej pary. Czas poświęcony na jego wprowadzenie można było zdecydowanie lepiej wykorzystać (np. ciekawiej przedstawić relację fotografa z ojcem i matką – koniecznie w osobnych wątkach). Zabrakło dla mnie emocjonalnych punktów zaczepienia; momentów, które podźwignęłyby tę opowieść do należnej jej rangi – nie popadając jednak w tony ckliwości. Tak naprawdę to spotkanie z Laurą to chwila, kiedy film poukładany jest bardzo dobrze. Reszta w mniejszym lub większym stopniu pozostaje niewykorzystana, nie posiada tego ładunku, jaki taki film powinien posiadać. Nie do końca też mogę usprawiedliwić to epatowanie sielankowym dzieciństwem bohatera (chociaż scena w kościele jest calkiem zabawna).Te sekwencje w pewnym momencie stają się zbędne - ich znaczenie, potencjał narracyjny szybko się wyczerpuje.



Szkoda, były bowiem momenty, kiedy wydawało mi się, że Ozon tym razem zwyciężył, tym bardziej, że jeden z najważniejszych składników – główny bohater – udał się naprawdę dobrze.      

Moja ocena: 6/10 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz