Lata pięćdziesiąte to były piękne
czasy. Kobiety siedziały w domu i gotowały, zamiast robić kariery, dzieci nie
sprawiały kłopotów wychowawczych, murzyni znali swoje miejsce, a o gejach nikt
nie słyszał, bo to wymysł nowoczesności przecież. Nawet jeśli na tym sielankowym
wyobrażeniu pojawiały się jakieś skazy, to szybko je zasłaniano lub po prostu
ignorowano. „Buntownik bez powodu” był rzeczywiście
jednym z tych pierwszych filmów, które pokazywał, jak daleko od ideału znajduje
się amerykańskie społeczeństwo, a zwłaszcza jego młoda latorośl.
Nuda, brak perspektyw, oddalenie
się od rodziców, purytańska moralność, przemoc to chleb powszedni bohaterów „Buntownika”.
Każdy stara odnaleźć się w tym galimatiasie na swój sposób, i nawet jeśli podejmuje
złe wybory, to wcale nie musi oznaczać, że jest złym człowiekiem. Przepaść
między pokoleniami jest ogromna. Rodziców nie da się już szanować, bo w oczach
dzieci albo są „mali”, albo sami swe pociechy odtrącają (mniej lub bardziej świadomie)
lub nawet porzucają. Brak autorytetów wśród starszych rodzi pustkę, która
próbuje się zastąpić namiastką poczucia przynależności, nawet jeśli ma się być
częścią młodzieżowego gangu.
Wszyscy mają tendencje do
ignorowania problemu. Czy są to rodzice, czy nauczyciele czy policja. Brak
zrozumienia budzi taką frustrację, że nawet wielka tragedia nie wydaje się być
zbyt wielką ceną za to, aby pękła owa bańka pozoru, która stara się dawać
znaki, że wszystko jest ok w momencie, gdy nic nie jest ok.
Problem z „Buntownikiem” polega
na tym, że z dzisiejszej perspektywy jest to film zbyt oczywisty. Wszystko mamy
tu powiedziane wprost, z interpretacją śpieszą nam sami bohaterowie. W chwili
premiery mógł być to film obrazoburczy, dziś jednak stał się interpretacyjnie
niezajmujący (ewentualnie zwolennicy gender studies znajdą coś dla siebie, np.
interpretując zamianę ról płciowych rodziców głównego bohatera).
I jeszcze jedna sprawa, James Dean.
Zagrał dobrze, ale nigdy nie zrozumiem dlaczego dziś jest znany bardziej od
Clifta, który był i przystojniejszym facetem i o wiele ciekawszym aktorem.
Sam film ciekawy, dający do
myślenia, ale w tym roku widziałem np. „Kids”, które bardziej mną wstrząsnęły
pokazują obraz zagubionej młodzieży.
Moja ocena: 7/10
Oj ostro oceniasz klasykę. Tylko 7, a głowa zdrajcy 6 :(
OdpowiedzUsuńJedne klasyki starzeją się mocno, inne lepiej opierają się czasowi... "Dyktator" np. dostał 8, więc nie jest tak źle:)
OdpowiedzUsuńJest jeszcze nadzieja :D
OdpowiedzUsuń