niedziela, 22 kwietnia 2012

Buntownik bez powodu / Rebel Without a Cause (1955)

[DVD/INNE]


Lata pięćdziesiąte to były piękne czasy. Kobiety siedziały w domu i gotowały, zamiast robić kariery, dzieci nie sprawiały kłopotów wychowawczych, murzyni znali swoje miejsce, a o gejach nikt nie słyszał, bo to wymysł nowoczesności przecież. Nawet jeśli na tym sielankowym wyobrażeniu pojawiały się jakieś skazy, to szybko je zasłaniano lub po prostu ignorowano.  „Buntownik bez powodu” był rzeczywiście jednym z tych pierwszych filmów, które pokazywał, jak daleko od ideału znajduje się amerykańskie społeczeństwo, a zwłaszcza jego młoda latorośl.
Nuda, brak perspektyw, oddalenie się od rodziców, purytańska moralność, przemoc to chleb powszedni bohaterów „Buntownika”. Każdy stara odnaleźć się w tym galimatiasie na swój sposób, i nawet jeśli podejmuje złe wybory, to wcale nie musi oznaczać, że jest złym człowiekiem. Przepaść między pokoleniami jest ogromna. Rodziców nie da się już szanować, bo w oczach dzieci albo są „mali”, albo sami swe pociechy odtrącają (mniej lub bardziej świadomie) lub nawet porzucają. Brak autorytetów wśród starszych rodzi pustkę, która próbuje się zastąpić namiastką poczucia przynależności, nawet jeśli ma się być częścią młodzieżowego gangu.


Wszyscy mają tendencje do ignorowania problemu. Czy są to rodzice, czy nauczyciele czy policja. Brak zrozumienia budzi taką frustrację, że nawet wielka tragedia nie wydaje się być zbyt wielką ceną za to, aby pękła owa bańka pozoru, która stara się dawać znaki, że wszystko jest ok w momencie, gdy nic nie jest ok.   
Problem z „Buntownikiem” polega na tym, że z dzisiejszej perspektywy jest to film zbyt oczywisty. Wszystko mamy tu powiedziane wprost, z interpretacją śpieszą nam sami bohaterowie. W chwili premiery mógł być to film obrazoburczy, dziś jednak stał się interpretacyjnie niezajmujący (ewentualnie zwolennicy gender studies znajdą coś dla siebie, np. interpretując zamianę ról płciowych rodziców głównego bohatera).

I jeszcze jedna sprawa, James Dean. Zagrał dobrze, ale nigdy nie zrozumiem dlaczego dziś jest znany bardziej od Clifta, który był i przystojniejszym facetem i o wiele ciekawszym aktorem.
Sam film ciekawy, dający do myślenia, ale w tym roku widziałem np. „Kids”, które bardziej mną wstrząsnęły pokazują obraz zagubionej młodzieży.   

Moja ocena: 7/10    

3 komentarze:

  1. Oj ostro oceniasz klasykę. Tylko 7, a głowa zdrajcy 6 :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Jedne klasyki starzeją się mocno, inne lepiej opierają się czasowi... "Dyktator" np. dostał 8, więc nie jest tak źle:)

    OdpowiedzUsuń