środa, 4 kwietnia 2012

Skowyt / Howl (2010)

[DVD/INNE]


W pewnym momencie filmu, jeden z ekspertów mówi, że nie można przetłumaczyć poezji na prozę. Twórcy strzelili sobie zatem małego samobója tą sceną, bowiem w pewnej mierze właśnie to próbują zrobić.  Centralnym punktem konstrukcji uczyniono słynny wiersza Ginsberga i posługując się niemalże klasyczną filologiczną metodą  próbują go przełożyć na język filmowy. Mamy zatem i poznanie tekstu (zarówno recytacja Franco, jak i fragmenty przytaczane w sądzie (mamy próbę analizy, interpretacji i wartościowania. Dla kogoś, kto takimi rzeczami zajmował się przez kilka lat studiów, „Skowyt” jest wręcz  powrotem do pierwszych miesięcy studiowania. Dla przeciętnego  widza ten film może być rzeczywiście ciekawy. Mam nadzieje, że nie zadrę za bardzo nosa mówiąc, że bez zająknięcia mógłbym wymienić nazwiska 10 osób ode mnie z roku, które poradziłyby sobie lepiej od twórców tego filmu w analizie i interpretacji tego wiersza od twórców, którzy wszystko robią bardzo podręcznikowo i sztampowo, a jednocześnie praktycznie nie przebijają się pod powierzchnię oczywistości i odczytań „kanonicznych”.

Słabiej oceniłbym „Skowyt”, gdyby nie forma. Tak naprawdę ja chciałbym zobaczyć ten film, jako animowaną krótkometrażówkę z recytacją Franco. Partie animowane zaciekawiły mnie najbardziej. W ogóle film prezentuje różne stylistyki (chociaż przejście między nimi bywa toporne), zdaję sobie sprawę, że chciano maksymalnie uatrakcyjnić ten film dla widza. „Skowyt” ostatecznie nie jest ani biografia, ani filmową genezą czy próbą tłumaczenia poezji, ale swoistym miksem tego wszystkiego. I tylko za stanowcze opowiedzenie się twórców za swoją wizją stawiam stosunkowo wysoka notę.



Moja ocena: 7-/10

2 komentarze:

  1. Cześć, nie do końca się zgadzam. Podstawowy problem z tym filmem to jest konserwatyzm panujący w kinie amerykańskim, seriale już od co najmniej 10 lat są bardziej obrazoburcze, kontrowersyjne, nazwij to jak chcesz, są bardziej współczesne. Ten film dzieje się w trzech płaszczyznach i tylko jedna z nich dotyczy utworu i na pewno nie chodziło o sfilmowanie przekazu utworu, tylko procesu jego powstania. To tyle, ale ja przecież nie jestem po filologii jakiejkolwiek.

    OdpowiedzUsuń
  2. mnie wydaje się, że każda z płaszczyzn, o których mówisz, składa się na klasyczną dla metody filologicznej próbę wgryzienia się w tekst utworu. nawet sceny, w których ginsberg opowiada o sobie, swoich związkach w to wliczę, bowiem to niejako geneza powstania samego "skowytu",a przecież geneza (wbrew temu co mówią niektóre szkoły, że wszystko co dotyczy tekstu jest tylko i wyłącznie w nim samym). dzięki tym scenom dowiadujemy się sporo o klimacie tamtych czasów, o glebie, na której ów słynny utwór wyrósł. recytacja to nic innego jak poznanie tekstu (pierwszy krok w badaniu metodą filologiczną), posiedzenia sądu to zaś analiza i interpretacja (częściowa, ale za to dość rozległa, bo i semantyczna i językowa, mamy nawet elementy wartościowania, czyli praktycznie wszystko, co w badaniach nad tekstem jest ważne). dlatego dla mnie ten film w całości jest własnie tym, próbą analizy i interpretacji utworu. lubię eksperymenty kinowe, dlatego za formę obraz ten ma dużego plusa, ale treściowo twórcy już tak bardzo się nie postarali.

    OdpowiedzUsuń