poniedziałek, 20 czerwca 2011

Melancholia (2011)

[KINO]

O „Melancholii” początkowo w ogóle nie chciałem pisać, jednak chociażby o filmach widzianych w kinie zawsze chciałbym zostawić ślad. Dlaczego pisać nie chciałem? Bowiem już prawie wszystko o tym dziele napisano. Zarówno dobrego, jak i złego.



Podpisuję się całym sobą pod stwierdzeniem, że von Trier zaczyna być wtórny do bólu. Niekiedy oglądając „Melancholię” miałem wrażenie, że Lars chciał nakręcić „Antychrysta vol.2”. Na szczęście tegoroczna produkcja Duńczyka jest o klasę lepszym filmem. Mój problem z von Trierem polega jednak na tym, że minęły już czasu, kiedy kręcił „Dogville” czy „Idiotów” i potrafił intelektualnie mnie pobudzić na tyle, że chciało mi się o jego kinie dyskutować. „Melancholia” to też nie „Tańcząc w ciemnościach”, które miażdżyło emocjonalnie w najwyższym stopniu (chociaż akurat porzucenie tego „emocjonalnego terroryzmu” raczej należy zaliczyć na plus Larsowej ewolucji:p).



Aktorsko film trzyma bardzo wysoki poziom  (z Gainsbourg i Dunst na czele, dla tej drugiej to najlepsza rola w karierze), ideowo też oglądało mi się go przyjemnie, jednak bez żadnych, absolutnie żadnych podniet i to dla mnie największa wada tego filmu. Można uznać to za zbędne biadolenie,  może to oznaka zbliżającej się starości. Tak czy inaczej wypadu na „Melancholię” nie żałuję, może nawet kupię wydanie dvd, bo to jednak kino, do którego można wracać. Aczkolwiek chciałoby się potrząsnąć Larsem, kopnąć go w tyłek i wysłać, by znów robił wybitne kino.      

 Moja ocena: 7/10   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz