piątek, 17 czerwca 2011

Magia uczuć / The Fall (2006)

[DVD/INNE]


Tarsem Singh zdecydowanie powinien kręcić teledyski. Jego plastyczna wyobraźnia miejscami powala na kolana. Część kardów z jego filmów aż chciałoby się ukraść i nawet nie tyle oprawić, co uczynić z nich integralną część swojego otoczenia. Jednak, jak to cudownie ujął Piotr Pluciński: „Obraz Tarsema Singha przypomina nieco ekspozycję wypielęgnowanych zwłok - niby puder jest na swoim miejscu, ale jednak serce nie bije”.


Największą wadą „The Fall” jest baśń, którą snuje Roy. Jest ona zbyt oczywistą, oczojebną (bardzo brzydkie słowo) quasi- trawestacją rzeczywistości bohaterów, walącą łopatologią po mózgu. Zamiast posłużyć się przypowieścią, czy nawet mniej oczywistym kostiumem, Singh prawie zanudził mnie na śmierć opowiadaniem tego samego dwa razy – i co chyba nawet gorsze, wersja druga, baśniowa, jest po stokroć nudniejsza od pierwowzoru.

Bo to właśnie owo ścieranie się pierwiastka życia i pierwiastka śmierci w osobach malutkiej, przesympatycznej Alexandry i zrezygnowanego Roy’a stanowi najciekawszą część filmu. Lee Pace bardzo dobrze zagrał swojego bohatera, natomiast młodziutkiej  Catince udało się zdobyć nawet moją sympatię (a nie znam osoby, która bardziej nie znosiłaby dzieci, więc to nie lada pochwała). Sceny między nimi mają w sobie fascynującą delikatność, czasem niepokój. Scena, w której Roy prosi dziewczynkę o leki „nasenne” i zakazuje jej przychodzić nazajutrz należy do najlepszych w obrazie. Ich relacja, którą trudno zaszufladkować, to największy atut tego filmu.

Strona wizualna to, jak wspomniałem na początku, ogromna wartość tego filmu. Szkoda tylko, że w zabawie z kiczem reżyser miejscami się potyka. Pod względem wizualnym „Cela”, z wielką aktorką Jennifer Lopez w roli głównej, jest zdecydowanie lepszym, ciekawszym, bardziej niepokojącym filmem. Nie sposób jednak zaprzeczyć, że oglądając „Magię uczuć” można dać się porwać (czasami) fantastycznym obrazom.
 

Gdyby skrócić „The Fall” do scen szpitalnych i trochę je rozbudować, zdecydowanie wyżej oceniłbym ten obraz. Takim, jakim go zobaczyłem: konstrukcyjnie alergicznie podobnym do „Angielskiego pacjenta”, wizualnie słabszym od poprzedniego dzieła reżysera, miejscami narracyjnie niedołężnym, nie mogę zaliczyć tego filmu do obrazów, których seans chciałbym szybko powtórzyć. Szkoda, że zmarnowano potencjał intymnej, sensualnej opowieści o odzyskiwaniu woli do życia, o rysowanej różnymi barwami przyjaźni dorosłego mężczyzny z małą, rezolutną dziewczynką. Naprawdę szkoda. 

Moja ocena: 6/10        

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz