wtorek, 1 lutego 2011

Całkowite zaćmienie / Total Eclipse (1995)

{DVD/INNE]

„Całkowite zaćmienie” na dvd to efekt kilkunastominutowego grzebania w koszu z płytami jednego z supermarketów. Czy warto było kopać? Jednym z największych plusów tego obrazu było przypomnienie mi, że były kiedyś czasy, w których Leo nie bał się wyzwań aktorskich, a także uświadomienie, że polskich twórców czasem stać na kręcenie filmów na europejskim poziomie.


Jednak skłamałbym  mówiąc, że „Całkowite zaćmienie” mi się bardzo podobało. To w gruncie rzeczy takie bezbolesne kino, które oglądasz, ale które nie absorbuje cię nawet w części. Wszystko to oglądałem zupełnie na zimno. Za mało na ekranie jest pasji, szaleństwa, nieokiełznanej młodości, aby ten film mógł fascynować. Film Holland jest jednak więcej niż przyzwoity.  Thewlis, mimo, że miejscami niemiłosiernie szarżuje, zagrał jedną z najlepszych ról w życiu i to on jest najjaśniejszą gwiazdą tej opowieści. DiCaprio  starał się jak mógł, aby wypaść dobrze, ale w co drugiej scenie wychodzi jego brak doświadczenia (przyznam jednak, że znakomicie udaje zwierzęta). Niemniej, dziś kiedy w zasadzie ciągle gra kolejne postaci w ten sam sposób, łza się w oku kręci, że kiedyś potrafił przyjąć wyzwania.

To, co mnie w filmie zainteresowało najbardziej, to wcale nie relacja głównych bohaterów (bo o tej już trochę słyszałem, trochę czytałem), a ukazana gdzieś na drugim planie walka nowego ze starym. I nie mam na myśli tylko poezji, ale także sposób życia, drogę do samorealizacji, którą uosabia  Rimbaud. Poniekąd to właśnie dlatego  Verlaine nie potrafi z niego zrezygnować. Ta młodość w zupełnie innej jakości niż dotychczas fascynuje go na tyle, że nawet mania Rimbaud, aby o wszystkim decydować (co podkreślane jest w wielu scenach) bardziej podnieca go, niż zraża. Jest on niczym powiew świeżego powietrza w dusznym mieście. Jego sposób wyrażania siebie to novum, które przyciąga i fascynuje, raniąc równocześnie.
Natomiast największą tragedią biednego Verlaine wcale nie jest miłość do młodego poety, lecz brak możności zdecydowania się na którąś z opcji, co najlepiej pokazuje chyba scena z żoną (w hotelu), gdy ta namawia go na emigrację i późniejsza sekwencja z podróżą pociągiem. Paul miał tyle szans, aby wybrać, co jest dla niego najważniejsze – nie wykorzystując żadnej z nich, został bez niczego.

Film byłby zdecydowanie lepszy, gdyby muzyka Kaczmarka nie była w każdej scenie tak przytłaczająca (a przecież udowodnił, że potrafi pisać zupełnie inaczej). Koniec końców „Całkowite zaćmienie” jest filmem dobrym, chociaż beznamiętnym. Na miejscu Holland skończyłbym obraz odrobinę wcześniej, to ostatnie spotkanie obu pisarzy jest w mojej ocenie zbędne. 



Nie sądzę, abym do filmu wrócił (przynajmniej w najbliższym czasie), jednak jako jednorazowa lektura, zwłaszcza dla tych którzy o historii obu poetów wiedzą tyle, ile podają książki w liceum (tzn. że łączyła ich burzliwa przyjaźń)  nie będzie to rozczarowujące przeżycie.

PS. Literackie spojrzenie na  tę historię, oczami  Rimbaud, można znaleźć w sumie przeciętnej (ale krótkiej!) powieści „Niepewne dni”.

Moja ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz