„Pina” to świeży powiew w koszyku
z filmami dokumentalnymi, jakie w tym roku widziałem. Reżyser zamiast katować
nas opowieściami o życiu choreografki lub serwować nudnej wycieczki od narodzić
do śmierci pozwolił, aby to sztuka, którą tworzyła Bausch stała się głównym
bohaterem filmu, wystawiając jednocześnie świadectwo samej Pinie.
Owszem, posunięcie to dość
ryzykowne. Taniec rządzi się swoimi prawami i komuś, kto miał z nim epizodyczny kontakt (np.
oglądając wiekopomne widowiska taneczne serwowane przez nasze rodzime stacje
telewizyjne) film ten może wydać się nawet nie tyle nudny, co chaotyczny i
pretensjonalny (no dobra i do tego nudny). Dlatego nie uważam, żeby był to film
dla wszystkich i aby każdy musiał go zobaczyć tylko dlatego, iż był nominowany
do jakichś tam nagród. Dla osób wrażliwych na taniec, czy w ogóle ruch bądź tez
osobników w ogóle mających smykałkę do interpretacji wszelakich film ten
zarówno zmysłowych jak i intelektualnych wrażeń dostarczy pierwszorzędnych. Magia
pryska trochę, kiedy tancerze próbują sklecić kilka zdań, mają bowiem tendencję
do monologów w stylu pana Coelho
.
„Pnia” może i jest sprytnym
szarlataństwem jak sądzą niektórzy, może zaś wybitnym dokumentem na który
czekaliśmy lata (jak powiedzą inni). Może jeśli obejrzę ten film ponownie, moje
zdanie o nim się zmieni. A może w tym wypadku pierwsze wrażenie okaże się być
tym, któremu warto zawierzyć.
Moja ocena: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz